Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Darowałem jej pięciopiastrówkę i opowiedziałem, to co uznałem za stosowne, o porwaniu Mochallah. Zdobyłem tym całkiem ich serca. Dżumejla postanowiła zaraz pójść do Mochallah, a stara jej pozwoliła. W chwili, kiedy dziewczyna wychodziła z namiotu, wszedł po mnie szejk, żebym stawił się przed dżemmą, która zgromadziła się na wolnym placu. Był tam także Krumir, Anglik i Ali en Nurabi. W ciągu narady przybyli także Hamemowie, którzy tymczasem dojechali do obozu. Sprawa była bardzo trudna jak na tamtejsze stosunki. Krumir był gościem Meszeerów, ja tak samo, a z tego powodu uznano także Alego en Nurabi i Anglika za wolnych gości. Aż do tych granic obie strony były sobie równe. Kiedy jednak szejk zażądał zwrotu córki i konia, natrafił na silny opór. Oświadczono mu, że uprowadzenie dziewczyny nie jest zbrodnią, lecz czynem rycerskim i że taka dziewczyna należy do bohatera, skoro tylko przekroczy granice swego szczepu. Krumir przyznał się też z całym spokojem, że zabrał białą klacz, gdyż w pośpiechu nie mógł od razu znaleźć swego konia, który zresztą był tej samej wartości. Na to dżemma odrzekła, że w tej sprawie nie ma nic do powiedzenia i postara się tylko o to, żeby goście opuścili obóz na tych samych zwierzętach, na których przybyli. Co do przysięgi i złamania jej potem, to Krumir stanowczo temu zaprzeczył. Rozprawa z każdą chwilą stawała się coraz burzliwsza. Szejk był bardziej po naszej stronie, inni po stronie Krumira. Już miano nam oznajmić uchwałę, że zbój może bez przeszkody oddalić się ze swoim łupem, a my zostaniemy zatrzymani, dopóki nie znajdzie się w bezpiecznym oddaleniu, kiedy powstałem. Skinąwszy ręką, aby się uciszyli, wziąłem w milczeniu sztucer, który w tym celu przyniosłem ze sobą i wymierzyłem do włóczni, tkwiącej w ziemi w dość znacznym oddaleniu. Korzystałem już nieraz z tego sposobu, aby zaniepokoić ludzi nieobeznanych ze strzelbą, wyrzucającą bez nabijania dwadzieścia pięć kul. Ten sztucer już nie raz wprawił w podziw Apaczów, Komanczow, Chińczyków, Malajów, Hotentotów, Turków, Kurdów i Persów. Czemu nie miałby także i tutaj spełnić swojej powinności? Wypaliłem dwanaście razy w równych odstępach i celowałem przy każdym strzale o kilka linii niżej. Następnie odłożyłem sztucer i wskazałem w milczeniu na włócznię. Wszyscy wstali i pospieszyli, żeby się jej przypatrzeć. Nawet Krumir poszedł za nimi. Naraz podniosły się głośne okrzyki zdumienia, ja zaś skorzystałem z czasu i nabiłem strzelbę na nowo. Na włóczni było dwanaście dziur w równej odległości od siebie. Czegoś takiego Beduini jeszcze dotychczas nie widzieli. Wyciągnięto włócznię z ziemi i podawano ją sobie z ręki do ręki w całym obozie. Spozierając na mnie trwożnie, starszyzna usiadła na swoich miejscach. – Emirze, jaka to strzelba? – zapytał szejk. – Czy zrobił ją czarodziej? – Wiesz, że o czarodzieju nie wolno nic mówić – odrzekłem wymijająco. – Z tej strzelby trafiam jaskółkę, sępa, panterę, tygrysa a nawet lwa. Każde dzikie zwierzę i każdy człowiek, który chce być moim wrogiem, zginie, gdy ją podniosę. Wystrzeliłem z niej dwanaście razy, czy mam jeszcze wystrzelić dziesięć, piętnaście, dwadzieścia razy? – Panie, ta flinta więcej warta, aniżeli wszystkie strzelby, jakie kiedykolwiek widziałem. Czy można ją wziąć do ręki? – Nie. Nikt oprócz mnie nie wie, jak ją brać do rąk. Co znaczą wszystkie wasze flinty, włócznie i noże wobec tej strzelby? Dosiądźcie koni i zaatakujcie mnie! Będę stał cicho i powystrzelam was, zanim wy zdołacie mnie zadrasnąć. Czy widzicie te małe strzelby za pasem? Uważajcie! Nie nabijając będę strzelał do tej tyki w namiocie. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć! Idźcie i policzcie dziury! Ten emir z Inglistanu ma także takie cudowne pistolety. Czy widzicie je u niego? Gdyby nas było tylko dwóch, nie balibyśmy się was, ale tam przed obozem stoi sześćdziesięciu ludzi z dobrą bronią. Spójrzcie tu, między namioty! Czy widzicie głowy naszych jeźdźców? A wy mimo to chcecie bronić tego rozbójnika? Mimo to ma on zatrzymać klacz i dziewczynę, należące do szejka es Sebira? Allah kerihm – Boże miłościwy, bądź nam łaskaw i pokieruj waszymi myślami, ażeby kule nasze nie wysłały was tam, skąd już nie ma powrotu! Przybyliśmy jako wasi przyjaciele. Czy mamy zostać waszymi wrogami z powodu zbója? Nie chcę, aby w tej dolinie wzniosły się okrzyki żałoby i żeby od Dżebel Szefara odbiły się echem pośmiertne wołania Meszeerów. Uszy wasze słyszą moje słowa. Otwórzcie wasze serca dla mojej mowy, którą was ostrzegłem! Usiadłem, wywoławszy głębokie wrażenie, które wzmocniło się jeszcze, gdy ludzie, którzy wyjechali za Achmedem, wrócili teraz i donieśli, że wielka liczba jeźdźców stoi przed duarem. Z naszego miejsca widać było ich głowy i groty włóczni. Obrady rozpoczęto na nowo, lecz niestety nie z tym wynikiem, którego się spodziewałem. Uchwalono wysłać ludzi do Hadżeb el Aiun, Hamra Kamuda, Kazaat el Aatasz i Sidi bu Ghamen po starszyznę tych szczepów. Oni mieli rozstrzygnąć tę trudną sprawę, a do tego czasu wszystko miało pozostać w zawieszeniu. W każdym razie zdobyliśmy kilka ustępstw. Oto Krumirowi nie wolno było opuszczać obozu, Ali en Nurabi i Achmed mogli odwiedzić Mochallah, a sześćdziesięciu Sebirom pozwolono wjechać do obozu. Biała klacz została oczywiście nadal własnością Saadisa, jemu też poruczono nadzór nad Mochallah