Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Właśnie miałam do ciebie dzwonić - powiedziała. - Nowe wiadomości od zagranicznych informatorów. Grupa bojowa Piątej Floty USA przesuwa się na północ po Oceanie Indyjskim. Dołączył do niej drugi lotniskowiec z jednostkami wspomagającymi. My też tam jesteśmy. Na tym samym akwenie wyłonił się brytyjski podwodny okręt atomowy. Wystrzelił ćwiczebny pocisk daleko na południe, w stronę Antarktydy. Samoloty wroga patrolują ten teren, więc musiały to zarejestrować. - Piszą coś o tym w gazetach? - Tak. Krótka wzmianka, oni wręcz nazywają to pogłoskami, w "International Herald Tribune". Ten sam artykuł donosi o jeszcze jednej niepotwierdzonej informacji - widziano, jak brytyjski samolot startował z bazy Akotiri na Cyprze, kierując się na wschód. Myślę, że lada chwila rozdmuchają tę historię we wszystkich gazetach. - To bardzo interesujące. Jak zwykle w ostatnim momencie Zachód zaczyna się budzić. Być może przez najbliższe kilka godzin trudno mnie będzie złapać. Zadzwonię jak najszybciej. - Co się dzieje? - spytała Paula, kiedy powtórzył nowiny. - Nad Przywódcą zaczynają gromadzić się chmury. - Nie sądzę, żeby to coś znaczyło - stwierdził Newman - ale widziałem, jak Vitorelli wychodził z hotelu. Maria najwyraźniej zostawił na miejscu. - Pewnie nie wiesz, dokąd mógł pojechać? - spytał Tweed. - Poszedłem za nim do wyjścia. Wskoczył do taksówki i natychmiast ruszyli. - Vitorelli ma nieustępliwy charakter. Jestem pewien, że coś szykuje. Może w odpowiednim czasie dowiemy się co. Złapał słuchawkę po dwóch dzwonkach telefonu. Na linii był Nield. - Tina i Argus właśnie wychodzą. Duża limuzyna jedzie za nią samochód eslooxrEy. yyy Chwileczkę, podjechała druga limuzyna. Szofer otwiera drzwi dwóm kobietom: blondynka siada z przodu, ruda z tyłu. Odjeżdżają za Argusem. Ruszam za nimi. - Zaczęło się - oznajmił Tweed. Rozdział 44 Wczesnym świtem Wiedeń jest najbardziej imponujący, ale i przygnębiający zarazem. Newman, po otrzymaniu przez telefon komórkowy wiadomości o ich trasie, widział przed sobą Nielda. Za nim jechał Marler. Paula, na tylnym siedzeniu razem z Tweedem, wyglądała przez przednią szybę. Po obu stronach piętrzyły się ogromne wiedeńskie pałace, relikty wspaniałych czasów Cesarstwa Austro-Węgierskiego sprzed pierwszej wojny światowej.. - Budowa tego miasta musiała kosztować fortunę - zauważyła. - Fortunę odebraną byłym prowincjom, składającym się na dawne imperium - wyjaśnił Tweed. - Szczególnie Czesi nie mogą przeboleć pieniędzy, które odebrano im na budowę tego miasta. No i Węgrzy. Jechali przez puste ulice. Pauli zdawało się, że Wiedeń nigdy się nie skończy. Ogromny pomnik czegoś, co nie istnieje od ponad osiemdziesięciu lat. Zauważyła, te na siedzeniu obok Newmana leżą dwa pistolety maszynowe. Przed samym wyjściem z hotelu Marler przekonał ją, że powinna wziąć kilka granatów. - Te są obezwładniające, to odłamkowe, tu masz dymne. Newman jedną ręką prowadził, w drugiej trzymał telefon komórkowy, pozostając w stałym kontakcie z Nieldem i Marlerem. I imponujące budowle znikały im powoli z oczu, kiedy Newman znów się odezwał. - Pete minął właśnie znak z napisem BURGENLANDIA. - Tak też myślałem - powiedział Tweed. - Na razie wszystko w porządku. Jakiś czas później Wiedeń był zaledwie wspomnieniem. Teraz jechali po rozległej równinie, która rozciągała się przed nimi w porannym świetle. Pauła zapoznała się z tym obszarem podczas podróży z Valją - Pete donosi, że limuzyny zostawiły go sporo w tyle - zakomunikował Newman. - Muszą mieć silniki z turbodoładowaniem. Ale cały czas widzi ich światła. - Powiedz mu, żeby nie tracił ich z oczu tak długo, jak to tylko będzie możliwe - polecił mu Tweed. - Mam Marlera - zdawał relację NeVman. - Mówi, że Mario wyjechał z "Sachera" samochodem. Jechał za nim w pewnej odległości, a potem skręcił na drogę oznakowaną FLUGHAFEN. Lotnisko. - To logiczne - skomentował Tweed. - Jak to? - spytała Paula. - Nie wykluczam ponownego spotkania z Vitorellim. W powietrzu. - Musi mnie lubić - powiedziała Paula żartem. - Bo tak też jest. Światło poranka stawało się coraz jaśniejsze, ukazując ogrom równiny, ciągnącej się na wschód. Droga miała dobrą nawierzchnię, ale nic nie oddzielało jej od, sięgających po horyzont z obu stron, pól uprawnych. Rosły na nich równymi rzędami podwiązane do palików rośliny. - Winnice - powiedział Tweed. - Wyobraźcie sobie, jak słońce musi palić je w ciągu dnia. - Zabrałam wodę mineralną - powiedziała Paula - pamiętając moją ostatnią podróż tą trasą. Minęliśmy drogowskaz z napisem BRUCK. - Jedziemy w dobrym kierunku - potwierdził Tweed. - Spójrzcie, wieś. Tak samo dziwaczna, jak pozostałe. Jest ich mało, rozrzuconych daleko do siebie. Jechali wzdłuż ulicy z parterowymi, stłoczonymi blisko siebie budynkami. Nigdzie żywego ducha. Wciąż był wczesny ranek. Tweed wyobrażał sobie, że mieszkańcy szykują się do kolejnego ciężkiego dnia na polu. Bez ostrzeżenia Marler wyprzedził ich i wystrzelił do przodu. Po chwili pojawił się samochód Petea, jadący z niezbyt dużą prędkością. Newman go wyprzedził. Nagle wzeszło słońce, ukazując ogrom równiny. Byli na środku pustkowia, na szachownicy Tweeda. Dokładnie widzieli teraz samochód Marlera. Na poboczu pojawił się drogowskaz. WISEBACH. Tweed pochylił się do przodu na widok wioski przed nimi. Był wyraźnie spięty. Wieś była dużo większa, choć równie wyludniona, jak pozostałe wioski, mijane po drodze. I tutaj, po obu stronach ulicy, stały dwa rzędy, przytulonych do siebie, parterowych domów. Miały płaskie dachy, otynkowane ściany, które w każdym kolejnym domu były pomalowane na inny pastelowy kolor. Jedne były zielone, inne różowe, żółte lub niebieskie