Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wyczerpany, prawie bez sił zawisł w objęciach Turnbulla. - Bardzo dobrze - powiedział. - Niech będzie jak chcecie. Wpadłem w panikę. Ale wierzcie mi, nie wiecie jak to jest. Czuję się jakbym był... pogrzebany żywcem. Turnbull rozluźnił uścisk i puścił Francuza. Rozpiął płaszcz i pokazał mu swój pistolet. - Varre - powiedział - wierz mi, że wszyscy chcemy wrócić do domu. Ale Gill mówi, że gdybyś wyrwał się na własną rękę to możesz zniweczyć szanse innych. Więc nie rób tego, albo... - Pan... mi grozi! - szepnął Varre zdziwiony. - Jasne, że tak, do cholery - wybuchnął Turnbull. Nagle przyszła mu do głowy myśl, że jego broń jest najlepszym argumentem. - Jean Pierre - powiedział Anderson poważnie. - Gill i Turnbull mają zupełną rację. Zachowanie spokoju, tak jak zdaje się robi to Gill - spojrzał na Gilla - mogłoby być rozsądnym rozwiązaniem. Jeśli twoja fobia okaże się kłopotliwa i będzie zagrażać innym, to powinieneś iść sam. Gill przytaknął skinieniem głowy. - Jeśli zrobisz fałszywy krok, my jedynie ostrożnie obejdziemy to, co z ciebie zostanie - powiedział. Angela puściła jego ramię i odeszła od niego o krok. - Naprawdę ma pan tyle zimnej krwi? - jej oczy wyrażały rozczarowanie. Odwrócił głowę i nic nie odrzekł. Wcale taki nie był i nie chciał, by Francuzowi stało się coś złego. Chodziło tylko o to, że trzeba było zmusić Varre’a do logicznego myślenia. - Zdecydowaliśmy się na racjonalne podejście - powiedział Anderson. - Bardzo dobrze. Więc od czego zaczniemy? - Bannerman pytał, czy coś z tego jest racjonalne - powiedział Clayborne. - Jeśli jest to zjawisko paranormalne, a inaczej mówiąc nadprzyrodzone, to nic nie może być racjonalne. Moje Towarzystwo badało wiele takich przypadków i nigdy nie trafiło się nic takiego, co byłoby choć zbliżone... - Przepraszam - przerwał mu Gill - ale traci pan czas. Niech pan sobie wierzy w duchy, Miles, ma pan do tego prawo. Ale Zamek to nie jest nic w tym rodzaju. On pochwycił nas i przeniósł w to miejsce. A może raczej nas otoczył. Znajdziemy się wszyscy we wnętrznościach maszyny. Więc może nie mówmy już o duchach, jasne? Clayborne otworzył usta ze zdziwienia. - A kim pan jest, do diabła? Jakimś ekspertem? - Tak, jest ekspertem - warknął Turnbull, a potem zwrócił się do Gilla. - No dobra, jesteśmy w środku potężnej maszyny. Zamek pochłonął nas. Ale dlaczego? Po co? Jak to ma się skończyć? - Chciałbym to wiedzieć - powiedział Gill kręcąc głową - ale nie wiem. Pytania: „co?” i „jak?” będą musiały poczekać. Jesteśmy tutaj i koniec. - Wewnątrz maszyny... - Anderson potrząsnął głową i nagle zaśmiał się z drwiną. - Jakoś nie wydaje mi się, że mogę w to uwierzyć. - Dobry komentarz - powiedział Bannerman. - Co to za maszyna, która w środku jest większa niż na zewnątrz? - Może to się tylko tak wydaje - Gill był bardziej ostrożny. - To jest przecież pozaziemska technika. I, jak sami widzieliśmy, o niebo lepsza od naszej. Turnbull przystanął i wyrwał źdźbło trawy. Powąchał je, przeżuł jego koniec i po chwili wypluł. - Trawa - wzruszył ramionami. - Pachnie i smakuje jak trawa. Ale płasko tu, jak na stole bilardowym. No, ale jeśli to jest świat pozaziemski, to po co ta trawa, po co księżyc, gwiazdy, góry? - Żebyśmy czuli się jak w domu - zaryzykowała Angela. - Siostrzyczko! - zakpił Clayborne. - Ja z pewnością czuję się jak u siebie w domu! - Ale tutaj jest znośnie - Angela upierała się. - Tu nie jest przecież tak nieziemsko, jakby mogło być, zgadzacie się ze mną? - Ona ma rację - powiedział Gill. - Ludzie są na pewien sposób silni, a jednocześnie słabi. Może to miejsce tak wygląda, żeby nie przestraszyć nas na śmierć. Różni się na tyle, że możemy to zauważyć, ale nie do tego stopnia, aby nas przerazić. - Sugerujesz, że to zostało wybudowane dla nas? - spytał Anderson. - Księżyc, gwiazdy, góry - wtrąciła Angela - może było też i słońce. Wydaje się, że musiało być, ale już zaszło. - Dlaczego nie zostaliśmy porwani o świcie? - nerwowo zapytał Clayborne. - Niech mi pan odpowie, panie Cholernie Mądry Spencerze Gillu. To są wszystko bzdury. Zamek, to odwiedziny z innego świata, a nie z innej planety; świat widmowy, nakładający się na nasz świat. To miejsce jest jego punktem ogniskowym, a my zostaliśmy weń wessani. Gill zrezygnował z dyskusji. Anderson chwycił go za ramię. Gill poczuł jego zdenerwowanie, które powodowało, że ręka ministra drżała. - Gill, ta dziewczyna ma rację. Było słońce, tylko już zaszło. Ale nie rozumiesz, dlaczego jestem taki sceptyczny? Jak to możliwe, że wszystko to jest wewnątrz maszyny? Stawiasz za duże wymagania dla mojej wyobraźni