Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Myśli i reakcje zdobywców były równie obce dla podbitych, jak arkana teologii katolickiej i pojęcie kastylskiego honoru dla Azteków. Zarządzono wybory do parlamentu. Wybory te nie przypominały jednak w niczym instytucji znanej dotychczas pod tą nazwą. Istniała tylko jedna lista kandydatów wystawiona przez nowe władze. Dlaczego więc miasta i wsie zasypane zostały ulotkami i broszurami propagandowymi, dlaczego głośniki nawoływały w dzień i w nocy, po co udekorowane portretami samochody ciężarowe, po co wieńce, wiece i trybuny? Jeżeli jest jedna lista i nie ma żadnego wyboru, to po co propaganda? Ludność nic nie rozumiała. W dzień wyborów poszła jednak gromadnie głosować. Należało pójść: po oddaniu głosu otrzymywało się w paszporcie pieczątkę. Brak takiej pieczątki w paszporcie oznaczał, że właściciel paszportu jest wrogiem ludu - okazał złą wolę, nie chciał głosować. Wprawdzie ludność - naiwna - starała się oddawać kartki podarte, zabazgrane, tak aby głosy okazały się nieważne, uznawano je jednak za ważne i oznaczające "tak". Wynik był imponujący. Pierwszym aktem tak wybranych parlamentów stała się prośba o włączenie republik do Związku Radzieckiego. Prośbie tej stało się zadość. Jednym z nowo wybranych posłów do litewskiego parlamentu był towarzysz mojej wczesnej młodości. Przejechaliśmy z nim kanadyjką wiele dziesiątków kilometrów różnymi rzekami Europy, topiliśmy się w wodospadach, wędrowaliśmy niedostępnymi ścieżkami górskimi, razem witaliśmy wschody słońca w dolinach Szwarcwaldu i między zamkami Nadrenii. Na kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej stał się stalinistą. Chociaż podchodził z Warszawy i jego obecność na terenie państwa litewskiego w początku wojny była mniej czy bardziej przypadkowa, kandydatura jego została wysunięta (wobec znikomej liczby komunistów w tych krajach każdy był chętnie używany), a ponieważ wysunięcie kandydatury równało się wyborowi, został posłem. Dziwne to musiało być dla niego przeżycie: głosować za wcieleniem państwa, z którym nie łączyły go żadne związki, do innego państwa, znanego mu tylko z literatury propagandowej i urzędowych statystyk. Była to nowość, jakkolwiek odtąd miano się w Europie Wschodniej oswoić z podobnym reprezentowaniem poszczególnych krajów przez obcych, zmieniających nawet w razie potrzeby nazwiska. Tak więc mieszkańcy krajów bałtyckich zostali obywatelami sowieckimi i musieli podporządkować się przepisom obowiązującym innych. Z punktu widzenia nowych władz ta masa ludzka, żyjąca zresztą na poziomie, w porównaniu z którym poziom życia innych obywateli Związku był nędzarski, przedstawiała się jako skandal, jako zabytek zamierzchłej przeszłości. Należało ją poddać wychowaniu. Więzienia się zapełniły, a wkrótce rozpoczęły się masowe deportacje pewnych kategorii mieszkańców do obozów pracy, kopalń i kołchozów w głębi Związku, przeważnie do rejonów polarnych. W roku 1941 obszar ten zajęła armia niemiecka. Naziści przystąpili z kolei do wymordowania kategorii ludności, którą zgodnie ze swoją doktryną uważali za niepożądaną, to jest wszystkich Żydów, niezależnie od ich przynależności klasowej, wieku i płci. Zadanie to wykonali z dużą precyzją. Równocześnie wywozili do Rzeszy duże ilości przymusowo werbowanych robotników. W roku 1944 kraje bałtyckie ponownie zajęła Armia Czerwona i Centrum przystąpiło do upodobnienia tego obszaru do innych obszarów państwa. Najpilniejszym zadaniem było zniszczenie dotychczasowej struktury rolnej, opartej na zamożnych gospodarstwach rolnych. Kolektywizacja natrafiła jednak na znaczne przeszkody