Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie denerwuj się. Mamy jeszcze dużo czasu, pani Chiaramonte zazwyczaj późno wstaje. — Już ranek. Dobrze byłoby zejść do piwnic. — Słusznie. — A potem muszę się przespać, jestem bardzo zmęczony. — Wyobrażam sobie. Słuchaj, odłóżmy te piwnice... — Nie, nie, chciałbym już wiedzieć... Do piwnic Willi Attendola schodziło się z nieznanej Broni-siowi „kuchennej" części domu. Jeszcze wszyscy spali, nie spotkali więc nikogo po drodze i bez przeszkód dotarli do niskich, pięknie okutych drzwi, które z jednego z przyku- chennych pokoików prowadziły w głąb ziemi. 184 Schody były wygodne, by służba zbiegająca po omszałe butelki nie uroniła ani kropli z wyborowych win, z jakich słynęły tutejsze piwnice. Dziś sklepione podziemia były puste, na jednej półce, owszem, stało kilkanaście butelek, cóż to jednak znaczyło wobec ogromu całego pomieszczenia? Światło elektryczne odarło to miejsce z wszelkiej tajemniczości i poezji. Wszystko było widne jak na dłoni. W blasku silnej żarówki znikły mroczne kąty i niepokojące cienie. Piwnice ciągnęły się jedna za drugą, zdawało się w nieskończoność, wszystkie pięknie sklepione, podobne do siebie, wydzielające wilgotny zapach pleśni i stęchlizny. — Jak długo tak będziemy szli? — spytał w pewnej chwili Broniś, zniżając mimo woli głos. — Jeszcze chwilę — odparł równie cicho Franco. — Zaraz będzie przeszkoda, zobaczysz. Rzeczywiście wkrótce trafili na przeszkodę nie do przebycia: po prostu zwykły mur, zamykający długi szereg piwnic. Na to niestety nic nie można było poradzić. — Ta ściana równie stara jak inne — zawyrokował zniechęcony Broniś obejrzawszy dokładnie przeszkodę. — Tak, wiem. Nie tędy prowadzi dalsza droga. Przypuszczalnie zupełnie gdzie indziej trzeba szukać interesującego nas zejścia. Ale gdzie? Gdzie? Oddałbym resztę życia, by to wiedzieć! — Poczekaj, te drzwi do piwnic... Nie przyjrzeliśmy się im. Wydają się dziwnie podobne do drzwi w baszcie... twojej baszcie, pamiętasz? Otworzyłeś ją dorobionym kluczem. Też tak pięknie okute i takie niskie. Wracajmy. Muszę koniecznie obejrzeć drzwi do piwnicy. — Nic tam nie ma, oglądałem sto razy. — Chodź prędzej. Powrotną drogę odbyli prawie biegiem. Zatrzymali się zdyszani u stóp schodów. Broniś powoli otwierał ciężkie odrzwia, których zawiasy 185 skrzypiąc wydawały melodyjny dźwięk. Tak, drzwi podobne do tamtych w baszcie, równie gęsto nabite mocnymi ćwiekami, tak samo owalnie zakończone u góry. Tylko tu czegoś brak... Zaraz, zaraz, jak to było w baszcie? Aha... gładki pasek muru dokoła... a na nim... tak, napis... pięknie powyginane litery... łacińska sentencja z bibliotecznej sali. Tu też wąski pasek otaczający drzwi. Pusty. Nie ma na nim ani jednego słowa, nic... Broniś chwyta ramię intendenta. — Tu był napis, musiał być, taki sam jak w baszcie. Franco przybliżył twarz do futryny. — Nic nie widzę. — Był napis — gorączkował się Broniś. — Dlaczego tak sądzisz? — Bo takie same drzwi, bo napis konieczny, wskazuje drogę, to jedno z ogniw... Czyż nie rozumiesz? — Ale jeżeli go nie ma? — Musi być! Tu jego miejsce! Broniś chustką trze pasek muru nad drzwiami. Zdrapuje paznokciami tynk. Pracuje w zapamiętaniu, niepomny na towarzysza. I oto nagle coś ciemnego... cienki zakrętas ozdobnie wypisanej litery „g". Tak, jest napis, niestety zamazany murarską zaprawą, zasmarowany tynkiem. Bez odpowiednich narzędzi nie sposób wydobyć na jaw siedmiu łacińskich słów. Ale wystarczy ta jedna litera. Broniś wie. — Jest napis — mówi zmęczonym głosem. — A teraz idę spać, dobranoc. ? XVII — A więc wrócił pan? — Głos markizy Chiaramonte nie zdradza najmniejszego wzruszenia. Zupełnie zrozumiałe. Cóż się bowiem stało? Oto bibliotekarz Willi Attendola znikł, 186 a potem pojawił się równie nagle i niespodziewanie, i siedzi teraz nad stertą starodawnych książek. — Bardzo mi przykro — Broniś traci resztki pewności siebie — ale tak się złożyło..