Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zobaczył Murzynka na brzegu dachu. Trzymał w rękach pasterską fujarkę i grał na niej, wpatrując się w drogę do Jerozolimy. Następnego dnia cała wioska przyszła podziwiać nowego Łazarza. Murzynek chętnie wykonywał wszystkie polecenia - przynosił wodę ze studni, doił owce, pomagał Marcie rozpalić ogień. Potem przysiadł na progu i wyciągnął fujarkę. Mieszkańcy wioski przynosili kłosy zboża, mleko, daktyle i miód w podarunku, aby powitać dziwnego gościa, który był tak bardzo podobny do Łazarza. Widząc w progu Murzynka, przekomarzali się z nim wesoło. Chłopiec śmiał się w odpowiedzi. Do chaty wszedł stary ślepiec, wyciągnął rękę i przesunął dłonią po kolanach, udach i ramionach Jezusa. Potem potrząsnął głową i wybuchnął śmiechem. - Czy jesteście ślepi? - krzyknął do wieśniaków, którzy zgromadzili się na podwórku. - To nie jest Łazarz. To nie jego oddech. Ciało też nie: kości ma mocniejsze, a mięśnie tak twarde, że i toporem by ich nie rozłupał. Jezus usiadł na podwórku i roześmiał się. - Nie bójcie się, nie jestem Łazarzem. On już odszedł na zawsze. Ja mam tylko tak samo na imię - Łazarz. Jestem mistrz Łazarz, cieśla. Anioł z zielonymi skrzydłami przyniósł mnie tutaj i wszedłem do tego domu. - Spojrzał na Murzynka, który zawtórował mu śmiechem. Czas płynął, jak nieśmiertelna woda, nawadniając świat. Zboże dojrzało, grona zaczęły lśnić, oliwki wypełniły się olejem, a kwitnące drzewa granatu zaowocowały. Maria leżała w połogu i z zachwytem przyglądała się nowo narodzonemu dziecku. - Mój Boże, czy ten cud naprawdę się wydarzył? Czy to niemowlę wyszło z mego łona? Zaprawdę piłam wodę nieśmiertelności - mówiła z uśmiechem. - Piłam wodę nieśmiertelności, a więc nie umrę! Była ciemna, deszczowa noc. Wyschnięta ziemia zamieniła się w błoto, z wdzięcznością wchłaniając w siebie niebiosa. Mistrz Łazarz, wyciągnięty pośród nie wykończonych kołysek i żłobów oraz wiórów, jakie pokrywały podłogę jego warsztatu, wsłuchiwał się w grzmoty, myśląc o swoim nowo narodzonym synu i Bogu. Pierwszy raz Bóg wszedł do jego umysłu w postaci dziecka. Słyszał, jak niemowlę płacze i śmieje się w izbie obok; słyszał, jak tańczy u stóp matki. A więc Bóg jest tak blisko, pomyślał głaszcząc czarną brodę. Jego pięty są różowe i miękkie, takie delikatne. A więc ten Wszechmogący Bóg tak łatwo się śmieje - wystarczy, że dotkną Go ludzkie palce? Murzynek ziewnął. Siedział w kącie przy drzwiach i udawał, że śpi. Słysząc, jak matka tuli noworodka, uśmiechnął się z zadowoleniem. Teraz nocą, kiedy nikt go nie widział, wrócił do postaci anioła i odpoczywał, rozpostarłszy swe zielone skrzydła na trocinach. - Jezusie, nie śpisz? - wyszeptał w ciemnościach. Jezus udawał, że nie słyszy. Niezmiernie lubił siedzieć tak w milczeniu i słuchać w nocnej ciszy głosu noworodka. Uśmiechnął się jednak. Bardzo przywiązał się do Murzynka. Jak dzień długi, chłopiec spełniał drobne posługi i pomagał strugać drewno. Wieczorem, po skończonej pracy, siadał na progu i grał dla niego na fujarce. Słuchając, Jezus zapominał o codziennym trudzie. Kiedy zaś wschodziła pierwsza gwiazda, zasiadali razem do stołu, a Murzynek bez końca chichotał i żartował, przekomarzając się z biedną Martą i wprawiając ją w zakłopotanie, gdy wspominał o jej dziewictwie. - Daleko, w mojej rodzinnej Etiopii - mawiał, śmiejąc się i kokieteryjnie mrugając do Marty - nie tłamsimy w sobie naszych skrytych pragnień i nie trapimy naszych serc, jak wy, Żydzi. Szczerze i otwarcie mówimy o naszych pragnieniach i spełniamy je. Jeśli mam ochotę popływać, pływam. Jeśli mam ochotę pocałować dziewczynę, całuję ją. I nasz bóg nas za to nie karci. On jest czarny i kocha czarnych ludzi. Nosi złote koła w uszach i też robi to, na co ma ochotę. Jest naszym starszym bratem. Mamy wspólną matkę - Noc. - Czy twój bóg jest nieśmiertelny? - spytała go raz Marta, żeby mu dokuczyć. - Dopóki żyje choć jeden czarny człowiek, nasz bóg nie umrze - odpowiedział Murzynek schylając się, by pogłaskać jej stopy. Każdej nocy, gdy tylko zgaszono lampę, anioł stróż rozwijał swe skrzydła w ciemności i kładł się u boku swego towarzysza. Rozmawiali półgłosem, żeby nikogo nie obudzić. Anioł dawał mu rady na nadchodzący dzień. Później znów zamieniał się w Murzynka, czołgał się wśród trocin na swoje miejsce i zasypiał. Ale dziś nie mógł zasnąć. - Jezusie, nie śpisz? - powtórzył nieco głośniej. Kiedy znów nie uzyskał odpowiedzi, poderwał się, podszedł do Jezusa i szturchnął go. - Hej, Łazarzu, panie mój. Wiem, że nie śpisz. Dlaczego nie odpowiadasz? - Nie chcę rozmawiać. Jestem szczęśliwy - odparł Jezus zamykając oczy. - Czy jesteś ze mnie zadowolony? - spytał anioł, a duma rozpierała mu piersi. - Czy możesz się na coś uskarżać? - Na nic, mój chłopcze, na nic - jego serce uradowało się i rozkwitło. - Jakąż złą drogę obrałem, żeby dojść do Boga - wyszeptał. - Jakie zapomniane zbocze, pełne urwisk i przepaści! Wołałem, wołałem, mój głos odbijał się echem od niezamieszkałej góry, a ja myślałem, że to była odpowiedź. Anioł roześmiał się. - Sam nie znajdziesz Boga. Do tego potrzebne są dwie osoby - mężczyzna i kobieta. Nie wiedziałeś o tym - ja cię tego nauczyłem. Dzięki temu po tylu latach wreszcie Go znalazłeś, poślubiając Marię