Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
A niby kiedy to miałem czas na czytanie czegokolwiek? Ale co przyszłoby mi z kłótni? Justen zapytałby, od jak dawna mam książkę, a wtedy musiałbym przyznać, że miałem czas na czytanie. Oczywiście dopiero niedawno zyskałem wystarczająco dużo informacji i wiedzy, żeby książka nabrała sensu. Tymczasem, kiedy Gairloch przemierzał brukowany dziedziniec gospody, jak zawsze stukając lekko kopytami, zastanawiałem się, dlaczego kroki Różyczki były praktycznie niesłyszalne. – Dlaczego niektórzy uzdrowiciele otrzymują pozwolenie, a inni nie? – Pieniądze. Licencjonowani uzdrowiciele płacą pewien procent wicehrabiemu. W stajni musieliśmy z Justenem sami zająć się szczotkowaniem swoich wierzchowców. Dlaczego w większych miastach, otoczonych murami, górskie kucyki mają tak złą opinię, że żaden chłopiec stajenny nie ma ochoty się nimi zająć? Justen, o wiele bardziej wprawiony, skończył dużo wcześniej ode mnie i kazał mi przyjść do gospody, kiedy oporządzę Gairlocha i ukryję laskę. Iiihaa... haaa... – Tak, wiem. Jest tylko siano i nie ma owsa, ale zaraz sprawdzę, jak tylko się domyśle, jak rozplatać ten bałagan. – Czy on słucha? – zapytał czarnowłosy uczeń, który dwa boksy dalej szczotkował wysokiego kasztanka. – Słucha, ale nie bardzo zwraca uwagę na to, co mówię. Nie przyjrzałem się jego minie, odłożyłem zgrzebło na półkę i przewiesiłem bagaż przez ramię. Wiatr ucichł, znowu pojawiło się słońce i dziedziniec wyglądał niemal przyjemnie, kiedy zmierzałem w stronę gospody. Ledwie wszedłem, kiedy Justen ujął mnie za ramię i poprowadził do narożnego stolika. Większość stołów – wszystkie z czerwonego dębu i zniszczone – było zajętych. Panowała duchota tym większa, że na dużym palenisku płonął ogień. Ciemne deski ścian i niski sufit zwiększały jeszcze wrażenie ciasnoty. – Złote wino – powiedział Justen do służącej. – Sok z jagód krasnokrzewu – dodałem. – Co macie do jedzenia? – Baranią pieczeń, baranie kotlety, gulasz. – Spróbuj gulaszu – zaproponował szary mag. Nie potrzebowałem zachęty, nie po dniach spędzonych w Montgren. Baranina nie jest zła, ale nie codziennie i nie wtedy, gdy wszystko śmierdzi owcą. – Recluce coś kombinuje – powiedział Justen obojętnym głosem. – Co? – Napiłem się soku, który złagodził lekką chrypkę, pozostałość po zapachu owiec. – Nie wiem, ale masz w tym swój udział. Spojrzałem tylko na szarego maga. – Och, nieświadomie. Podejrzewam, że cię wykorzystano. Czarni mistrzowie podrzucili do Candaru nadzwyczaj utalentowaną grupkę pielgrzymów, wystarczająco utalentowaną, żeby pomieszać szyki samych mistrzów. Napiłem się znowu i czekałem. – Ty sam promieniujesz ładem, gdziekolwiek się ruszysz, chociaż trudno przypisywać to jednej tylko osobie. Tamta czarnowłosa z mieczem... o której wszyscy mówią, zapominając prawie o towarzyszącym jej zabójcy. I ten kaznodzieja... – A co z innymi? Justen wzruszył ramionami. – Słyszałeś o blondynce z nożami i pewnie powiesz mi coś więcej o pozostałych. Nie miałem jednak zamiaru. Skoro Tamra, Myrten i Dorthae nie zwrócili dotychczas na siebie uwagi, nie było powodu, żebym ja to czynił. – Dlaczego myślisz, że to celowe działanie? – zapytałem tylko. – Nie wiem, ale naprawdę jesteś za młody, żeby być tutaj. To mnie niepokoi. – Justen wpatrzył się w swój kielich i nie powiedział już nic więcej, nawet kiedy przynieśli nam dwie miski gulaszu. Wcześnie poszedłem na górę, odkrywając, że moje nogi jeszcze nie całkiem nawykły do konnej jazdy. Pojedyncza świeca w maleńkim pokoju z dwoma wąskimi łóżkami przypominającymi raczej sienniki, który zamówił Justen, wydawała się odpowiednia do czytania. Wyciągnąłem więc z plecaka książkę z czarną okładką. Pamiętałem jeszcze, jaki nudny był wstęp. Westchnąłem i zacząłem kartkować stronice, kiwając głową, kiedy zrozumiałem, że druga połowa książki dotyczy poszczególnych tematów: łączenie metali (cokolwiek to oznaczało), wykrywanie napięć w materii, dynamika i zmiany pogody, procesy uzdrawiania, mechanizmy oparte na ładzie i wysokiej temperaturze, generowanie ładu i energii. Nie byłem już pewny, czy zaczynać wszystko od początku, czy raczej powinienem sam sobie wymierzyć solidnego kopniaka. Przez prawie pół roku nosiłem w plecaku odpowiedzi na wiele moich pytań. Oczywiście zakładając, że treść książki ma jakiś sens i można ją naprawdę zastosować. Jednak ani nie wymierzyłem sobie kopniaka ani nie zacząłem od początku, tylko od rozdziału na temat uzdrawiania, bo nie miałem ochoty na kolejną porcję nudziarstwa. Okazało się, że i słowa, i idee miały głęboki sens, i zacząłem pojmować, dlaczego to, co robiliśmy z owcami hrabiny, udawało się i co miał na myśli Justen, mówiąc o ważności wewnętrznego ładu ciała. – A więc w końcu zdecydowałeś się sprawdzić, czy książka ma sens? Niemal podskoczyłem na materacu, kiedy szary mag otworzył drzwi. Uświadomiłem sobie, jak musi być późno, skoro ze świecy został tylko ogarek, i jak długo musiałem ślęczeć nad rozdziałem o uzdrawianiu, bo kark miałem całkiem sztywny. – Aż tyle przeczytałeś? Pokręciłem głową. – Czytałem o uzdrawianiu... – przyznałem się. – Przypuszczam, że nie przebrnąłeś przez wstęp? – Nie... Próbowałem trzy razy i nawet po pół roku przerwy jest ciągle nudny. Justen ziewnął i zaczął zdejmować tunikę. – Wróć do niego, kiedy dasz radę. Ja tego nie zrobiłem i nadal płacę za ten błąd. – Odwrócił się do mnie tyłem i ściągnął buty. – Najwyższy czas iść spać. Zamknąłem książkę i też zacząłem zdejmować buty. Pomyślałem, że po długich dniach konnej jazdy, uważnym czytaniu i nareszcie wygodnym łóżku zasnę jak kamień. Byłem wyczerpany. Tyle że... w zakamarkach umysłu wciąż kłębiły się pytania. Na przykład, dlaczego wyjaśnienia Justena, co do charakteru jego pracy, nie dawały wyczerpującej odpowiedzi na wszystkie pytania. No i jeszcze Tamra oraz Krystal. O Krystal już słyszałem, ale to Tamra powinna bardziej rzucać się ludziom w oczy. Powinienem był coś usłyszeć... jakąś... wiadomość od niej albo o niej