Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Ja wiem — dodał Szymbor — że ty mentora nie potrzebujesz i znaleźć się potrafisz, ale nadto jakoś bojaźliwie, nieśmiało, małoletnio występujesz… Kochany Władku, jeśli przyjdą na stół gawędy patriotyczne, tnij, nie pytając, gorąco, aby serca panów braci pozyskać. Byle głośno i śmiało, zapewniam cię, że łatwo zjednasz reputacją. Garść słów im rzuć w oczy doborowych, myśli nie pytaj… Druga rzecz, mój kochany Władku, o co bym cię prosił, to, żebyś gry nie unikał. Władek, który zawsze radę przeciwną słyszał od matki i Dziada, odwrócił się zdziwiony, Szymbor śmiał się. — Uszy cię nie mylą — rzekł — tak, radzę ci, nie unikaj gry… masz minę dziecka… przecież fortuny nie przegrasz… wlazłszy między wrony, trzeba krakać jak i ony. Nawet gdybyś coś poryzykował i puścił, nieźle by było. Idzie o to, ażeby ludzie nie mieli cię za pedanta, żaka i żebyś sobie u nich miłość kupił, która się przyda. A nie nabędziesz jej inaczej, jak stając do kielicha, rznąc śmiało, co ślina do ust przyniesie, i okazując, że zbytnio o grosz nie stoisz. — Ale mnie wcale o popularność nie idzie — rzekł Władek. — Słuchaj mnie, i ja sobie z niej kpię — dodał wuj — ale to są takie czasy, gdzie się ona przydać może. Okna w pałacyku były otwarte, przed stajnią pełno bryczek, powozów, ludzi, koni i psów; po pokojach, przy likworze po kawie i dopijaniu szampana przez niektórych amatorów, siedziało mnóstwo różnego wieku osób w najróżowszych humorach. Śmiechy rozlegały się szeroko. Niektórzy już do stolików z kartami dążyli, aby marnie czasu nie tracić. Władek, zaprezentowany wąsatym i łysym współobywatelom, których jeszcze nie miał znać honoru, nie ściągając zbytniej uwagi, usunął się trochę na bok. Rozprawiano na przemiany o myślistwie, koniach, panienkach i polityce, a wedle polskiego obyczaju kwestie polityczne największej wagi roztrząsały się wobec sług i mało znanych lub nawet nieznajomych osób. Niektórzy powtarzali świeże nowiny z Warszawy, plotki zrodzone na bruku, a utuczone na wsi, inni odgłosy gazet zagranicznych i nowiny z Zachodu. Władek mógł się przekonać wkrótce, że jak najfantastyczniejsze pojęcia obecnej chwili snuły się po głowach, nikt sobie z położenia sprawy nie zdawał, trwożyli się jedni, drudzy przechwalali, jak na konia siądą i rąbać pójdą, a nawet wchodzili w szczegóły ubrania i umundurowania. Wnosić było można, iż do boju rąk nie zabraknie, męstwa w piersiach nie zbędzie, ale głów do rady ani widu, ani słychu. Szymbor, dawszy się siostrzeńcowi ukryć w tłumie, poszedł sam do kredensu i zjawił się wkrótce wiodąc służącego za sobą, który na tacy niósł ogromny puchar augustowski i butelkę wina szampańskiego w lodowym pancerzu. — Proszę o głos! — zawołał. — Panowie! uciszcie się! — powtórzyli inni stukając butami — gospodarz prosi o głos… Milczenie jak mak siał, oczy wszystkich zwróciły się na Szymbora, który ujął ów kielich i począł: — Panowie a czcigodni współobywatele, przyznacie mi, że jedna z cnót, na których spoczywają fundamenta społeczności jest bezsprzecznie sprawiedliwość. Ona ludzi równa, stany, wieki i żołądki. W imię świętej sprawiedliwości odzywam się do was, słuszna to jest, aby młody człowiek w sile wieku wszedł pomiędzy nas, cośmy wszyscy uczciwie spełnili po kilka kieliszków różnego wina, i kpił sobie ze współobywateli trzeźwą głową? Okrzyk się wzniósł ogromny: — Uchowaj Boże! zdrada! — Bezstronny więc sędzia, acz bliskiego mi i powinowatego winowajcę, ichmość pana Władysława Zegrzdę wyzywam, aby się z nami zrównał, pod karą infamii i utraty serc obywatelskich. Władek się sczerwienił. — Idzie mi też o to, aby wstydu familii nie zrobił i nie wzdrygał się kielicha… nie byłby Polakiem, gdyby go lada butelczyna straszyła. To mówiąc, kipiące wino nalał do kielicha i podał Władkowi. Oczy wszystkich były nań zwrócone… studencki punkt honoru, dla którego nieraz piło się Bockbieru kilkanaście kufli, ozwał się w młodym chłopcu, nie dał się prosić, rozśmiał, ujął puchar, podniósł do góry: — Zdrowie szanownych współobywateli! — i przyłożywszy usta, nie postawił kielicha, aż wysączył do dna. Przerażające brawo rozległo się po sali, niektórzy przyszli aż uściskać walecznego młodziana. Władek trochę zarumieniony zapalił cygaro i usiadł. Tymczasem około stolików z kartami poczynało się roić. Serebrenko już trzymał kilka talii kart i ogłaszał diabełka. Wuj przyszedł do Władka i pocałowawszy go, szepnął mu: — Idź, siadaj do diabełka… — Gry nie umiem i pieniędzy nie mam. — Ja nie gram, będę ci pomagał, o pieniądze później… idź, proszę cię, il faut ?tre gentilhomme, que diable! Wino poczynało mu już grać nieco w głowie i Władek dał się namówić, do diabełka zasiadł wybór towarzystwa. Serebrenko niby prezydował, niby nadzorował; za krzesłem Władka stanął nauczyciel Szymbor. Często mówiono to, a nigdy nadto powtarzać nie można, iż się do gry siada czystym, ale jakim się wstanie od niej, nikt nie wie. Jak trudno wymierzyć kielichy i siłę upajającego trunku, tak nikt nie wie, czy go gra nie spoi, nie pozbawi rozumu i nie nabawi szałem. Władek czuł dobrze, iż się puszcza niepotrzebnie, ale przed sobą samym tłumaczył się, że to była chwila wyjątkowa, że wujaszek go niemal zmusił i że przecie fortuny nie przegra, a nałogu od razu nie nabędzie. Wino mówiło mu: — A od czegóż młodość! Gra się tedy poczęła z różnym szczęściem, nadspodzianie gruba, ale, co gorzej, zrazu wcale nie zajmująca, niezrozumiała, obojętna, uczyniła na nim wrażenie, jakby go koło młyńskie porwało… leciał już dalej, nie wiedząc dobrze, co robi. Srebro, złoto, papierki przesuwały się, przychodziły, skupiały, odlatywały z przerażającą szybkością… Władek postrzegł się późno, że coś wcale dużo przegrywał, rady Szymbora były jak najniefortunniejsze, począł więc własnym kierować się instynktem i nie poszło lepiej. Diabełka, obliczywszy się, skończono. A Serebrenko staroświeckiego, swobodnego zaproponował sztosika , na którego z aklamacją się zgodzono