Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Tyle wiem, co mi po drodze dziewczęta rozpowiadały, że w Pogoń grały na Babim Polu i Lublana się w las zagnała za drugą. Ale czy to dla niej strach? Nie dziś, to jutro znajdzie się cała. Ryżec pięści zacisnął, a Leszek stuknął ręką o stół. — Jeżeli to zmowa między wami, pilnujcie no się, aby obojgu licha nie nawarzyła! Rusa spojrzała śmiało na knezia. — Czy to miłość wasza mnie nie znacie? — zawołała. — Bywam ci to ja i na waszym grodzie, i leczę i babię19 u was. Wiedzą o mnie wszyscy. Zmów ja robić nie umiem, ale groźby się nie boję, bo mam takiego, co za mną stoi… i nie da mi krzywdy uczynić. Leszek się skrzywił tylko. — Pomawiacie o zmowę — dodała baba — no to każcie mnie wziąć, każcie i posadźcie, przekonacie się. Wyzwaniem tym Leszek się zatrwożył i począł prędko: — Babę brać! jak wąż się z rąk wyśliźnie. Idź ty, wiedźmo, na bory na lasy, pokój mi daj. Znać cię nie chcę. — Jakże się stało z Lublaną? — zapytał strwożony Ryżec, zbliżając się. — Z tym ci ja tu szłam, — odezwała się Rusa, — choć mi nie po drodze było, bom wodę z Mirkowego zdrojowiska niosła chorej Wuśce. A jak mi dziewki powiedziały, że się wasza Lublana zagnała w las — przyszłam wam oznajmić. Zapłata za to, że mnie kneź złajał. — Babo! odczep się ode mnie! — krzyknął Leszek, — ani na mnie patrz, ani się na mnie złość, każę ci dać płótna na grodzie, a nie mścij się. Rusa pokłoniła się mało co. — Ja pomsty na nikogo nie wołam — rzekła — niechaj moje przepada! — Ślijcież po córkę! — odparł żywo kneź, do ojca się zwróciwszy — ja stąd bez niej nie pojadę! choćbym i pół miesiąca miał siedzieć. Ryżec, mało co postawszy, musiał rozkaz spełnić i wyszedł powoli. W progu tylko pozostał Berzda i Rusa. Ta obejrzawszy się, poczęła zwolna zbliżać się ku stołowi, przy którym siedział Leszek. Zobaczywszy to kneź, z wolna w głąb się nieznacznie usuwał, ale Rusa na to nie zważała — szła. Leszek, aż do kąta z kubkiem się docisnąwszy, krzyknął nareszcie zniecierpliwiony: — A stój że z dala? co mnie gnasz! Stać z dala! Stanęła Rusa, sparła się na kiju i patrzała w Leszka pilno. — Czego bo się wy mnie strachacie! ja złego nikomu nie czynię, nie. Dobrą radę chciałam dać, oj! dobrą. Zmilczał kneź, jakby tej rady dobrej oczekiwał. Rusa się naprzód pokłoniła ręką do ziemi. — Miłościwy panie — rzekła cicho — po co wy sobie szukacie biedy? Mało u was bab na grodzie? jeszcze jednej się zażądało… Leszek się niechętnie i z przymusem rozśmiał. — A tobie co do tego, stara ty jakaś? Ja z moimi babami rady sobie dam. Młode mi nie straszne. — A one najgorsze — dodała Rusa — a to jeszcze takiej się wam zachciało, co jedna była w domu, co ją na ręku nosili, co sobie oczy u was wypłacze, zeschnie. Pociechy z niej mieć nie będziecie! — Nie, nie. Ja ją znam! Z pięcia sobie dacie rady, a ta wam za skórę zaleje. Leszek się śmiał trwożliwie. — Gęby ty sobie nie studź — odparł. — Na krótko czy na długo, ja muszę ją mieć! Wiesz, babo, że co we śnie człowiekowi przychodzi, tego mu się potem najwięcej pragnie. Ona mi się wciąż śni, pokoju nie daje. Ja muszę ją mieć. Patrzała nań Rusa. — Jak się komu chrzanu chce, co robić, niech je, choćby miał i płakać! Zadumał się Leszek, na ręku się podpierając. — Co wy mnie zło wróżycie? — zamruczał. — Nie ja, ono się wam wróży samo — zawołała Rusa. Kneź zamyślił się głęboko, zapatrzył w stół i żachnął mocno. — Niech będzie co chce! zło czy dobro — muszę ją mieć! Skinął na Rusę, aby precz szła, ale ta się ani ruszyła. Skinął powtórnie, stała. Wtem i Ryżec powrócił. — Nie ma dziewki? — zapytał kneź. — Poszło w las co żyło, szukając — nie ma! — odparł Ryżec, w którego głosie czuć było wzruszenie. — Gotujże się mnie noclegować — rzekł kneź. — Nie będzie do jutra?… pojadę na łowy w pobliżu, sam lasy splądruję — a na noc wrócę tu — i będę stał, aż doczekam. Rusa, wysłuchawszy ostatniego rozkazu, popatrzywszy na Leszka, który spotkania się z jej wzrokiem unikał, ruszyła się ku drzwiom. Oglądała się za siebie. Berzda już odbiegł był od proga, aby wydać rozkazy do noclegu. Ryżec także miał wychodzić, gdy w drugiej izbie spotkał się z Rusą, która nieznacznie skinęła na niego. Kneziowska czeladź poczynała w wielkiej izbie mościć posłanie; gospodarowano w zagrodzie jak w domu: Ryżec cierpliwie to znosić musiał. Nie mając nic pilniejszego do roboty, a sądząc może, iż mu co o córce powie Rusa, powlókł się z nią za węgieł chaty, kędy cień był, bo księżyc świecił z drugiej strony. — Co ty stary myślisz? — napadła nań Rusa z góry. — Jedyne dziecko dać takiemu dziadowi, aby ją zamorzył swoim miłowaniem? Stał Ryżec z głową zwieszoną. — Oj! ty mądrocho — odparł — czy ty znasz gdzie szczęście siedzi? Gdybyś znała, poszłabyś ten ul podebrać dla siebie! Ej! ty! Rozśmiał się gorzko. Nie ucz ty mnie rozumu! Chcesz, aby mi dla dziewki chatę spalili, komorę zabrali, bydło zagrabili i puścili o kiju na stare lata — nie wiem czy z życiem?! — Albo to o kiju i tak na stare lata chodzić nie będziesz! — odparła Rusa. — Chatę spaloną można postawić, bydło się narodzi — a córki, gdy ją stracisz, nie odda ci nikt! Westchnął Ryżec. — Kneziową żoną będzie! — zawołał. — Chcę, aby nią była, warto i odpłakać za to! Rusa się rozśmiała głośno, popatrzała nań, pokiwała głową i chciała iść. — Zatrzymał ją. — Nie wiesz gdzie Lublana? — Nie wiem — rzekła surowo, a gdybym wiedziała, żarem byś mnie piekł, nie pisnęłabym słowa. Odwróciła się i poszła w podwórko, kędy czeladź kneziowska głośniej coraz rządziła się, zabierając co chciała dla siebie i koni, chwytając przechodzące dziewczęta, i odgrażając się parobkom, którzy ich bronić chcieli. Rusa, potrącając czeladź niesforną, przeszła między nią bezkarnie, i wysunąwszy się za wrota, obejrzała się parę razy za siebie, a potem skierowała w zarośla ku ścieżce do odryny wiodącej. Nasłuchiwała kilka razy jeszcze, kryjąc się w gąszcze, czy jej kto nie śledzi, bo Ryżca posądzała; potem żwawo pobiegła ku szopie. Jeszcze o kilka kroków od niej była, gdy wewnątrz szczekanie się słyszeć dało i umilkło wnet. Skrzypnęły wrota; u progu stała drżąca Lublana. — A co? a co? — spytała, chwytając Rusę za ręce. — Źle, lubko moja — odparła stara. — Byłam w izbie, z kneziem gadałam, z ojcem twoim: nie wybić im tego z głowy. Stary chce młodej żony, Ryżcowi chce się knezia za zięcia. Leszkowi ja groziłam — powiada: „Niech będzie co chce, a ja ją muszę mieć”. Rozłożyli się na noc w zagrodzie, na ciebie czekając, bom im powiedziała, że w Pogoń grając, zabiegłaś w las. Ojciec posłał dziewki z hukaniem. Leszek powiada, że nie ustąpi z chaty, aż cię weźmie