Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Chcę odzyskać ten półwysep. Chcę, by Esperania znów była wielka, ale nie będę udawał, że jeśli zniszczymy Al- Rassan i wszystko, co zbudował, to wykonamy wolę jakiegokolwiek znanego mi boga. To było takie trudne. Zdumiewająco trudne. Alvar długo jechał w milczeniu. - Myślisz, że król Ramiro też tak myśli? - Nie mam pojęcia, co myśli król Ramiro. Odpowiedź padła zbyt szybko. Alvar zdał sobie sprawę, że zadał niewłaściwe pytanie. Zakończyło ono rozmowę. Żaden z nich nie kwapił się do jej podjęcia. Mimo wszystko wciąż o niej myślał. Miał czas na rozmyślania, jadąc na zachód. Nie dochodził do żadnych wyraźnych wniosków. Co się stało ze skąpanym w słońcu światem, o którym marzyło się w dzieciństwie, kiedy największym pragnieniem było zdobycie cząstki chwały, o jakiej mówił Rodrigo, odegranie zaszczytnej roli w walce lwów i udział w zwycięstwie? Walka lwów. Dziecięce marzenia. Jak to się ma do tego, co zeszłego lata zrobili w Orvilli Valledanie? Albo z Velazem ben Iszakiem - najlepszym człowiekiem, jakiego Alvar znał - martwym na bruku Ragosy? Albo do tego, co oni sami zrobili z oddziałem Dżalonów w dolinie na północnym wschodzie od Fibazu? Czy była w tym jakaś chwała? Czy można było w jakikolwiek sposób powiedzieć, że była? Wciąż miał na sobie chłodny, luźny strój Al-Rassanu. Husari nie zdjął swego skórzanego valledańskiego kapelusza, kamizeli ani ochraniaczy na spodnie. Alvar nie wiedział dlaczego, ale miało to dla niego jakieś znaczenie. Może z braku rzeczywistych odpowiedzi ludzie bardziej potrzebują symboli? A może rzeczywiście spędzał zbyt wiele czasu na takich rozmyślaniach, by kiedykolwiek zostać prawdziwym żołnierzem. Pomagała mu nieco świadomość, że Komendant się z tym zmaga. To jednak niczego nie rozwiązywało. Stojąc na szczycie wzgórza na wschód od Fezany w Al-Rassanie, obserwując chmurę kurzu wznieconą przez konie swoich rodaków, tuż zanim całą piątką zjechali ku miastu, Alvar de Pellino uznał, że w gruncie rzeczy bardzo trudno jest znaleźć chwałę, jej dziką, jasną czystość. A potem, tego samego wieczoru, mimo wszystko ją znalazł, a także swoje przeznaczenie, jakby wypalone na płonącym niebie. Kiedy zbliżyli się do Bramy Fosy, dowodzenie przejął Ammar. Dżehana już to widziała, podczas kampanii pod Fibazem, jak razem z Rodrigiem bez problemu przekazywali sobie władzę w zależności od sytuacji. Wiedziała już, że jest to jeden ze smutków, które w sobie nosi: bez względu na to, jaka powstała między nimi więź, jaką milczącą świadomość dzielą poprzez dwa światy, teraz zostanie to przerwane. Doprowadzi do tego obecność dżadyckiego wojska w Al-Rassanie. Obaj o tym wiedzieli. Na wzgórzu, z którego obserwowali chmurę pyłu, nie padły żadne słowa, lecz było to jasne. Przybyli tu, by uratować jej rodziców przed niebezpieczeństwem, a potem...? Potem, cokolwiek się zaczęło tej jesieni w Ragosie podczas symbolicznej walki pod murami miasta, znajdzie swój koniec. Chciała porozmawiać z Ammarem. Musiała z nim porozmawiać; o tym i o tak wielu innych sprawach. O miłości i o tym, czy w czas śmierci może się cokolwiek prawdziwie zacząć, kiedy wszędzie wokół wszystko się kończy. Ale nie podczas tej drogi. Porozumiewali się za pomocą spojrzeń i niewielu słów. Cokolwiek miało się rozwiązać, jakiekolwiek zmniejszone lub zwiększone możliwości mogła zawrzeć przyszłość w splątanych znakach ich gwiazd i księżyców, będzie musiało zostać rozważone później. Jeśli pozwoli na to czas i świat. Nie zwątpiła w Ammara. W pewien sposób było to zdumiewające, lecz nie miała żadnych wątpliwości od owych pierwszych chwil na ulicy podczas karnawału. Czasami strzała serca znajduje drogę do pewności mimo przestróg ostrożnego charakteru. Był kim był, a ona coś o tym wiedziała. Zrobił co zrobił, a opowieści o tym obiegały cały półwysep. A on powiedział, że ją kocha, i ona mu uwierzyła. Nie trzeba było się bać. Nie jego. Może świata; ciemności, krwi, ognia; lecz nie tego człowieka, który, jak się wydawało, był, co zdumiewające, przeznaczeniem jej duszy... Wjechali do Fezany wśród kłębiącego się tłumu przerażonych ludzi uciekających przed dżadycką armią. Drogę do miasta i most przed murem zapełniały wozy i ręczne wózki, blokując bramę. Zewsząd otaczały ich płaczące dzieci, szczekające psy, muły, kurczęta, krzyczący mężczyźni i kobiety; Dżehana widziała wszelkie oznaki ogólnej paniki. Ammar spojrzał na Rodriga. - Możliwe, że przybyliśmy akurat na czas. Wieczorem może dojść do zamieszek. Powiedział to cicho. Dżehana poczuła pulsowanie strachu. - Wjedźmy do środka - rzekł Belmonte. Ammar się zawahał. - Możesz zostać uwięziony w mieście, które będzie oblegać twoja armia, Rodrigo. - Moja armia jest w Ragosie i przygotowuje się do wymarszu na Cartadę, pamiętasz? - odparł Rodrigo ponurym głosem. - Zajmę się zmianami w miarę ich powstawania. Ibn Khairan znów się zawahał, jakby chciał coś dodać, ale tylko skinął głową. - Okryj się więc płaszczem. Jeśli zostaniesz rozpoznany jako Valledanin, zginiesz na miejscu. - Obejrzał się na Alvara i błysnął zaskakująco uśmiechem, który wszyscy znali. - Natomiast ty bardziej wyglądasz na miejscowego niż ja. Alvar odpowiedział mu uśmiechem. - Martw się o Husariego - odparł płynnym aszaryckim. - Ten jego kapelusz sprowadzi na nas wszystkich śmierć. - Spojrzał na Dżehanę i uśmiechnął się jeszcze raz. - Wydostaniemy ich. Udało jej się skinąć głową. To nadzwyczajne, jak bardzo się zmienił w ciągu niecałego roku. A może nie: Alvar de Pellino miał w sobie stal i inteligencję od początku, a większość tego roku spędził w towarzystwie dwóch najbardziej niezwykłych ludzi ich świata. Dżehana pomyślała nagle, że sam znajduje się na najlepszej drodze do zostania kimś niezwykłym. Prowadzili ich Husari i Ammar, przebijając się końmi przez tłum. Ludzie, potykając się, schodzili im z drogi i przeklinali ich, lecz niezbyt głośno. Byli uzbrojeni i jechali konno, i to wystarczyło. Przy bramie stali strażnicy, lecz w hałasie i chaosie nie dawali sobie rady. Nikt nie zauważył przyjezdnych, nikt ich nie zatrzymał. Późnym.... popołudniem, w dniu w którym przybyli Valledanie, Dżehana wróciła do miasta, w którym się urodziła i wychowała. Dotarli do Dzielnicy Kindathów tuż przed tłumem niosącym broń i płonące pochodnie. Od kiedy Iszak znów zaczął mówić, Eliana odkryła, że mąż ma nadzwyczaj dobry słuch. To on pierwszy usłyszał hałas dochodzący spoza dzielnicy i zwrócił na niego jej uwagę. Teraz rozumiała go niemal doskonale: okaleczone słowa, ponieważ wypowiadał je on, były dla niej niczym woda podczas suszy. Odłożyła list, który mu czytała - Rezzoni ben Corli napisał z Padrino, gdzie teraz mieszkał z rodziną