Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Mój wuj także byłby uradowany. – Twój wuj był wielkim człowiekiem. Przykro mi z powodu tego, co go spotkało. Yuu’han nieznacznie się uśmiechnął. – On wiedział, że umrze. Wiedział to od chwili opuszczenia wyspy. Miał widzenie. – Dlaczego w takim razie... – zaczęła Hezhi. – Choć stary, wciąż był mężczyzną – zaczął tłumaczyć Yuu’han. – A także Mangiem. Gdyby przyszło mu żyć znacznie dłużej, mógłby to utracić, mógłby stać się bezwolnym tobołkiem, który jego klan woziłby ze sobą. Jasne, że nadal byśmy się o niego troszczyli, bo był dla nas bardzo drogi. On sam jednak szybko by to znienawidził. Dlatego wybrał drogę, która przywiodła go do śmierci, ale zarazem przysporzy mu wiele chwały. – Piraku – wtrącił Perkar. – Umarł szybko i bez cierpienia, ale dzielnie. Troszczył się o was wszystkich, chciał oddać za was życie. – Rozejrzał się niepewnie dokoła. – Tak jak i ja. Proszę, żebyście zapamiętali, gdzie umarł i od czasu do czasu uczcili jego ducha. – Nieprędko zapomnimy Erikwer – odparł Ngangata. – Jestem pewien, że niebawem twój wuj przywdzieje inne szaty. Może przybierze postać ogiera albo sokoła. – Może tak być. Albo ze swym starym wierzchowcem, Ognistą Podkową, przemierza równiny w Krainie Duchów. Jakby nie było, pewien jestem, iż pozostał takim samym hałaśliwym, upartym starcem. – Na pewno. – Bez względu na to, gdzie przebywa, nigdy o nim nie zapomnimy – obiecał Perkar. – Będę mu posyłać dużo woti i piwa. Zacznę, jak tylko wrócimy do domu. Mam nadzieję, że razem ze mną wzniesiesz toast na jego cześć. Yuu’han potrząsnął głową. – Chyba wrócę wzdłuż rzeki. Ta droga jest krótsza i łatwiejsza, niż jazda przez góry, zwłaszcza teraz, gdy Odmieniec jest bardziej przyjazny. – Kiedy odjeżdżasz? – Pewnie jutro rano. – To długa podróż dla samotnego wędrowca – rzekł Ngangata. Yuu’han wzruszył ramionami. – Nie będę sam. Mój kuzyn będzie mi towarzyszyć. – skinął głową w stronę swego konia, Huu’yena. – Będzie nam ciebie brakowało – zapewnił Perkar. – A mnie was. Czas jakiś rozmawiali jeszcze o mało istotnych sprawach, zapatrzeni w czerwone oko Bogini Ognia, a potem jeden po drugim zapadali w sen. Ngangata stanął na straży, lecz nawet i on pochrapywał spokojnie, gdy na niebie zajaśniały zorze nowego dnia. Epilog Różnokolorowa wiosna W nozdrza Perkara falą ciepła uderzyła wspaniała woń czarnego woti. Obietnica smaku, jaką ze sobą niosła, z ogromną siłą obudziła w nim wspomnienia sprzed lat, gdy po raz pierwszy skosztował ciemnego, gorącego trunku. W jednej chwili poczuł na nowo to, co odczuwał wówczas: dumę, radość, miłość i przede wszystkim nadzieję. Obietnicę, że jego życie dopiero się zaczęło, a bezmierne połacie świata stały przed nim otworem. Czy kiedykolwiek przedtem słońce lśniło tak złocistym blaskiem? Tak było zaledwie pięć lat temu. Teraz mijała właśnie piąta rocznica odbycia przez niego rytuału męskości, dnia w którym ojciec pokonał go na oczach całej rodziny, a potem wręczył mu pierwszy w życiu miecz. – Wypij to, synu – namawiał ojciec. – Jesteś już w domu od ponad roku. Dość czasu upłynęło. Odłóż na bok żal i pij. Perkar z wahaniem zajrzał do czarki. Trunek pachniał tak wspaniale. Co przed rokiem powiedział Karakowi? „Jestem niczym duch. To ty mnie takim uczyniłeś. Zasługuję jedynie na to, na co zasługuje duch – na wąchanie oparów woti...” Uśmiechnąwszy się lekko, wzniósł czarkę w stronę ojca. Przedtem nigdy nie myślał o nim jako o kimś starym, teraz jednak Sherye wyglądał naprawdę staro. W przeciągu dwóch lat, które Perkar spędził poza domem, on musiał się postarzeć co najmniej o dziesięć. Włosy mu posiwiały, a wokół oczu pojawiły się zmarszczki wyryte przez ból i zmartwienie. – Za twoje Piraku, ojcze – rzekł Perkar. Zbliżył czarkę do ust i wypił do dna. Napitek uderzył mu prosto do głowy, napełniając ją mgłą oraz posmakiem miodu jeszcze zanim rozlał się przyjemnym ciepłem po żołądku. – Za twoje Piraku, mój synu – odparł ojciec i opróżnił swoje naczynie. Potem napełnił obie czarki jeszcze raz. – Może z powrotem mam ciało – mruknął pod nosem i uśmiechnął się ponownie, tym razem z większym przekonaniem. – Co masz na myśli? – spytał ojciec. Potrząsnął głową. – Nic takiego. Najlepiej jak najszybciej o tym zapomnieć. Sherye zmierzył go spojrzeniem stalowoszarych oczu i uśmiechnął się ponuro. – Mój syn wyjeżdża na wyprawę, a kiedy wraca, ma usta pełne tajemniczych słów. I tak dobrze, że przynajmniej wrócił. A dzisiaj obchodzi piątą rocznicę wkroczenia w wiek męski. Podniósł czarkę i obaj spełnili toast. Ciepło z pierwszej czarki zaczęło wreszcie przenikać do krwi Perkara i jego ramiona ogarnęło odprężenie. Poprawił się nieco na poduszce. Siedzieli tylko we dwójkę w biesiadnej hali damakuty, w której Perkar się narodził. Tylko parę świec rozjaśniało ściany z czerwonego cedru, a strome poddasze całkowicie ginęło w ciemnościach. Na niskim stole nie było niczego prócz misy z gorącą wodą, dzbana grzejącej się w niej woti oraz dwóch czarek. – Zdaje mi się, że jestem mężczyzną dopiero od roku – powiedział Perkar – najwyżej dwóch. Z pewnością nie byłem nim, gdy wyruszałem z Kapaką. Sherye zaśmiał się ochryple i znów napełnił czarki. – Nigdy nie jesteśmy mężczyznami, gdy mówią nam, iż nimi jesteśmy, synu. Dopiero znacznie później, gdy poddamy w wątpliwość naszą wartość, mamy sposobność przekonać się o tym. Wypił trzecią czarkę, zaczekał aż Perkar uczyni to samo i natychmiast nalał czwartą kolejkę. – Czyżbyś zamierzał dziś nas upić, ojcze? – spytał Perkar, któremu już zaczynało się kręcić w głowie. – I to jeszcze jak – przytaknął ojciec. – Sam się przekonasz. Po sześciu następnych kolejkach znacznie się do tego celu zbliżyli. Perkar czuł, jak drętwieje mu twarz, a do oczu napływają łzy. Przez długie miesiące wstrzemięźliwości, którą sam sobie narzucił, zdążył zapomnieć o szczególnej zdolności woti do wyciągania na wierzch tego, co ukryte. Pod wpływem trunku najtwardsi mężowie stawali się gadatliwi niczym małe dzieci. Ojciec dłuższy czas kiwał się bez słowa w przód i tył, a ciszę mącił jedynie szelest jego rdzawo-czarnej tuniki. – Kiedy weźmiesz sobie ziemię, synu? – zapytał w końcu. – Kiedy zbudujesz własny dom? Twój młodszy brat, Henyi, uczynił to cztery miesiące temu. Perkar zagryzł wargi. Unikał rozmowy na ten temat, starał się wszystko tłumić w sobie. Teraz jednak słowa pomknęły z jego warg na podobieństwo rączego rumaka. – Wtedy, kiedy już wszyscy coś sobie wybiorą – powiedział głośniej niż zamierzał. – Kiedy wszyscy, których skrzywdziłem, znajdą najlepsze dla siebie pastwiska. Ojciec niecierpliwie machnął ręką. – Wielu spośród tych, których skrzywdziłeś, już nie żyje. – Wobec tego ich dzieci. – Ilu pokoleniom zamierzasz płacić, mój synu? Naprawiłeś przewiny – zakończyłeś wojnę z Mangami i uzyskałeś nowe ziemie dla Ludu Pastwisk