Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

W chwili, gdy zbliżymy się już do pierścienia, będzie za późno. Wtedy najprawdopodobniej nie tylko, że nie będziemy mogli skorzystać z kapsuły ratowniczej, ale nie będziemy w stanie zawiadomić o tym Ziemi. Nie jestem pewien, czy w warunkach silnych anomalii grawitacyjnych uda nam się utrzymać łączność z Ziemią. Najbardziej prawdopodobne jest to, że dla ludzi przestaniemy istnieć i o tym, czy żyjemy i walczymy dalej z „czarnym diabłem” będą wiedzieli tylko pośrednio śledząc zmiany jego orbity. Tak myślę. — Nie ma sytuacji bez wyjścia — naiwnie zauważył Rujk. — Niestety, zdarzają się. — Przecież Ziemia jest tuż obok, a na niej cały uczony świat. Oni coś wymyślą. Gromow popatrzył na niego z Uwagą. — Chciałbym mieć tę nadzieję. Kiedyś nawet marzyli o tym, by mieć pod bokiem ,,czarną dziurę” i w ten sposób za jednym zamachem rozwiązać dwa najważniejsze problemy — energetyczny i problem odpadów. Przyzwyczajony jestem jednak do tego, by brać pod uwagę tę gorszą ewentualność. Umilkł przenosząc zachmurzony wzrok z Benewa na Rujka i z powrotem. Miarowo pracowały silniki, wibracja była ledwie wyczuwalna przez grube podeszwy skafandrów i powietrzne amortyzatory foteli. Jasna krawędź Księżyca wisiała pod iluminatorem, zapadała się powoli. — A najgorsze jest to — z okrutną surowością w głosie kontynuował Gromow — że będzie pan się musiał rozstać z marzeniem o pierwszym reportażu znad „czarnej dziury”. Nie będzie pan mógł przesłać tych zdjęć, jeśli w ogóle będzie ich można dokonać. — Szkoda. — Jeśli tak, to niech pan odejdzie jak najszybciej. — Szkoda — powtórzył Rujk — szkoda, że nie zabrałem swoich aparatów. Jakich wspaniałych zdjęć bym wam narobił! Przełożyła Barbara Stepczyńska Jurij Tupicyn PLANETA WESOŁKÓW 1 W dziewięćdziesiątym szóstym dniu codziennych poszukiwań zdarzył się wreszcie ów przypadek, w oczekiwaniu na który kosmonauci cierpią nudę i niewygody życia patrolowego. Podczas kolejnej wachty nawigator Klim Zdań namierzył działającą radiostację na trzeciej planecie żółtego karła Ż–II–23. — Zawsze wierzyłem, że to się kiedyś stanie! — z podnieceniem mówił Klim. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Krążył nerwowo po mesie, mierzwiąc swoje sztywne, czarne włosy i od czasu do czasu siadając to na kanapie, to na poręczy fotela, to wręcz na brzegu stołu. — Teraz przejdziemy do historii. Iwan Łobow, Klim Żdan i Aleksy Kronin odkryli nową cywilizację! Po jakimś czasie zajrzał do kabiny nawigacyjnej i z niecierpliwością w głosie spytał: — Iwan, kiedy wreszcie zmienimy kurs? — Jak namierzymy następną audycję — odpowiedział Łobow nie odrywając się od pracy. — Czy jeden namiar nie wystarczy? — Mogłeś się omylić. — Ja?! Bzdura! — obruszył się nawigator. — A jeśli następnej audycji nie będzie? — Wtedy pomyślimy, co robić. Klim z rozdrażnieniem chrząknął, przez chwilę stał patrząc ze złością na kark Łobowa, po czym wrócił do mesy. Z rozmachem rzucił się na fotel i zamyślił się. Wyraz irytacji stopniowo znikał z jego twarzy. — Jeśli ich język jest tak podobny do ziemskiego, dlaczego nie mogliby być antropoidami? — zwrócił się do inżyniera. — To już byłby zbyt wielki sukces. Pod koniec drugiej godziny oczekiwań z tej samej planety namierzono jeszcze jedną audycję radiową. Trwała dłużej niż pierwsza i zawierała nie tylko mowę, lecz i muzykę, która nawet jak na ziemski gust brzmiała lekko, rytmicznie i dała się słuchać z przyjemnością. — Przecież mówiłem, że są antropoidami! — tryumfował Klim. — Nie śpiesz się z wyciąganiem wniosków — ostudził jego zapał Kronin. — Znałem dość dobrze pewnego mówcę, który świetnie mówił po hiszpańsku. Nie był jednak antropoidem. W odpowiedzi na niedowierzające spojrzenie Kronin niewzruszonym tonem wyjaśnił: — Nazywał się Lampi. Przemiłe stworzenie z gatunku papug. — Nie rozumiem, jak możesz żartować w takiej chwili?! Łobow nie brał udziału w sporze. Był zajęty zestawianiem danych z obu namiarów. Po dwukrotnym sprawdzeniu wszystkich obliczeń i braku istotnych różnic wydał wreszcie rozkaz zmiany kursu statku. „Tornado” wykonało ten trudny manewr, wymagający całej mocy silników głównego napędu, i skierowało się ku planecie