Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Kiedy wróciłem z wodą i walerianą, wyprowadzały właśnie słaniającą się ciotkę. Odetchnąłem i z ulgą usiadłem do lekcji. Napisałem treść zadania i zaczynałem się głowić nad rozwiązaniem, gdy nagle usłyszałem dzwonek. Zanim podniosłem się z krzesła, do pokoju wmaszerowało gęsiego trzech bokserów z rękawicami przewieszonymi przez ramię. Poznałem w nich juniorów Bubę I z bratem i „muchę” Czopka. — Się masz, Marek — powiedział Buba I. — Pan Alek zaprosił nas na trening. — Kuzyna Alka nie ma — warknąłem. — To nic, potrenujemy sami — powiedział „mucha” Czopek i jakby nigdy nic zaczęli ściągać dresy. A ich ruchy wskazywały, że rozpiera ich wola walki. Zanim zdążyłem zaprotestować, Buba II uderzył w worek treningowy z takim rozmachem, że worek grzmotnął mnie w głowę. Czułem tylko, że przewracam się z krzesłem w jakąś przepaść ciemną i bez dna. Kiedy przyszedłem do siebie, zauważyłem pochylone nade mną ciekawie twarze Buby I, Buby II i „muchy” Czopka. — Zamroczyło go trochę — mówił Buba I. — Wyszedł ci ten prosty. — Poklepał z uznaniem Bubę II rękawicą po plecach. — Dajcie no wody — powiedział „mucha” Czopek. Buba I poczłapał do stołu i podał „musze” Czopkowi flakon z kwiatami. „Mucha” Czopek wyrzucił kwiaty, a wodę wylał mi na głowę. Zerwałem się jak oparzony i otrząsnąłem z wody. — Dranie! — wrzasnąłem. — Wynoście się zaraz, bo jak was...! — No, no, spokojnie, tylko bez nerw, koleś... — Buba I pogłaskał mnie po twarzy rękawicą. Odepchnąłem go wściekły. — No ty, rączka przy sobie, bo cię trzasnę! — Spróbuj tylko, pętaku — wycedził Buba I, a Buba II splunął przez zęby. Doprowadzili mnie do ostateczności. — Masz — zamierzyłem się solidnie i trzasnąłem Bubę I w nos. Buba I zatoczył się od ciosu, odbił od ściany i ruszył do ataku. Udało mu się na moment przyprzeć mnie do ściany, ale to mnie tylko jeszcze bardziej rozjuszyło. Zagrała we mnie krew przodków spod Grunwaldu i Racławic, proszę pana. Ruszyłem do kontrataku i mój sierpowy wylądował na szczęce Buby. Buba zachwiał się jak pijany, zatoczył i rąbnął całym ciężarem ciała w wiolonczelę, gruchocząc ją straszliwie. Pan Surma siadł z zamkniętymi oczyma na łóżku i wybełkotał przez sen: — Perkusja, milczeć. Pianissimo, proszę — po czym nieszczęsny opadł bezwładnie na poduszkę i spał dalej. Znieruchomieliśmy i przerażeni patrzyliśmy na strzaskaną wiolonczelę. Pierwszy oprzytomniał „mucha” Czopek. Pochylił się nad instrumentem i oglądał go ze strachem. Wszystko w drzazgach. — Szmelc — mruknął Buba II. — Dranie — wykrztusiłem czując, że zbiera mi się na płacz — on nam tego nie daruje. To cały jego majątek i... i... — patrzyłem na nich zrozpaczony — i... i... w ogóle... on mówił, że wiolonczela to jego żona. — Nie bój się nic — jęknął Buba I — u nas mieszka jeden stolarz, on to sklei. — Myślisz, że potrafi? — Miałem poważne wątpliwości. — No pewnie — pocieszył mnie Buba I — on nawet fortepiany klei. Zabiorę to pudło i dam mu do sklejenia. — I zdążysz, zanim się pan Surma obudzi? — zapytałem. Lecz zanim Buba zdążył odpowiedzieć, rozległ się dzwonek. Zastygliśmy w przerażeniu. — Ktoś idzie — szepnął Buba II. Wiać, panowie! — syknął Buba I. Porwawszy instrument razem z Bubą II wyskoczyli przez okno. „Mucha” Czopek nie zdążył. Chwilę rozglądał się po pokoju, wreszcie z rozpaczliwą determinacją schował się do futerału po wiolonczeli. Rozległy się kroki w przedpokoju i ujrzałem na progu pana Cedura, kolegę pana Surmy, przystojnego, eleganckiego mężczyznę o bujnej czuprynie. — Jak się masz, piccolo — machnął mi ręką przyjaźnie i rozglądał się po pokoju — gdzież to mistrz Surma... Ach, sen zmorzył mistrza. Hej, Anatolu — sprężystym krokiem skierował się w stronę łóżka — cóż to, widzę cię w objęciach Morfeusza? Wstawaj, Apollinie łysy! W ostatniej chwili zatrzymałem go rozpaczliwie. — Niech pan go nie budzi. Nie wolno. Pan Surma zachorował na tyfus plamisty. — Co, na tyfus? — zdumiał się pan Cedur. — Żartujesz chyba, mój bambino