Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Młody halfling raz jeszcze drgnął, uwikłany w pojedynek umysłów, ale w dalszym ciągu nie był w stanie się odwrócić ani nawet przemówić. — Głupcze! — ryknął Ketheryll. Jego głos znów zdawał się dobiegać zewsząd. Migoczący płomyk lampy Pawlda zadrgał, gdy halfling na próżno usiłował opanować drżenie dłoni. Dostrzegł swoją szansę, wprawdzie wątłą, rozpaczliwą i ryzykowną, niemniej j jedyną przedstawiającą jakąkolwiek nadzieję ucieczki. Jeżeli jego przypuszczenia okażą się słuszne. Cisnął sztylet na podłogę i głośno wypowiedział słowo — nie nazwę owego koszmarnego miejsca, bo, jak się domyślił, punktem orientacyjnym dla broni nie był bynajmniej sam Pałac Czaszek. Miast tego zakrzyknął głośno jedno nazwisko. I gdy to się stało, sztylet rozpłomienił się niczym tarcza słońca. < — Ketheryll! — wrzasnął Pawldo. Ostrze okręciło się na podłodze i zatrzymało gwałtownie.-Wskazywało w stronę jednej z postaci, stojącej nieco dalej J od Pawlda aniżeli pozostałe i niemal niknącej wśród otaczających ją cieni. W tej samej chwili, gdy jego prawdziwa tożsamość została zdemaskowana, widmo dało nura do przodu, wyciągają lodowate szpony w kierunku swego wroga. Zabójcze z zatrważającą prędkością mknęły ku twarzy Pawlda. Pół-Ucha warknął gardłowo. Ochrypły dźwięk przetoczył się jak grzmot po przestronnym wnętrzu komnaty. Zwierzę sprężyło się do skoku, zmarszczyło nos i skoczyło. Z warkotem przeradzającym się w dziki ryk Pół-Ucha zacisnął szczęki na jedne z wijących się kończyn Ketherylla. Przeklęty książę zamachnął się z całej siły, odrzucając wilka w bok, ale odważny atak drapieżnika dał Pawldowi chwilę potrzebną, by mógł unieść dłoń, w której dzierżył zapaloną lampę, wysoko nad głową. Z głośnym chrząknięciem cisnął prowizoryczny pocisk przed siebie. Gliniane naczynie rąbnęło w posadzkę u stóp księcia roztrzaskując się w drobny mak i zbryzgując syczącą kreaturę naftą. Gdy knot dotknął śliskich, kamiennych płyt, pomarańczowy płomień wystrzelił w górę, by w mgnieniu oka ogarnąć całe ciało Ketherylla, od stóp do głów. — Nie! Głos brzmiał jak przeciągłe, jękliwe zawodzenie, jak ryk huraganu przedzierającego się przez szeroki wąwóz, wyrywającego drzewa, głazy, a nawet całe płaty ziemi. W tej samej chwili drgania stały się bardziej realne niż podmuch nienaturalnej wichury. Pawldo o mało nie stracił równowagi, gdy podłoga pod jego nogami zatrzęsła się. Książę rzucił się ku niemu, ciągnąc ze sobą snop płomieni. Pawldo podniósł tani sztylet, który sprowadził go do tego pałacu. Teraz wiedział, iż była to jedynie nic nie warta błyskotka, ale z jedną, kolosalną różnicą. Mianowicie sztylet jako jedyny z bibelotów znajdował się poza murami Pałacu Czaszek. Legion Przeklętych i inni poszukiwacze skarbów zostali przemienieni w tanie cacka, ale każdy z nich uległ transformacji wewnątrz fortecy. To oznaczało, że sztylet, ów magiczny artefakt, mógł być pozostałością po jednym tylko człowieku. — No, dalej, Gariusie — wyszeptał Pawldo, unosząc ostrze przed sobą. — Masz teraz okazję powrócić do swego pana. Cisnął sztyletem w księcia i zobaczył — lub być może, wydawało mu się, że zobaczył, jak oczy Ketherylla rozszerzają się w wyrazie przerażenia. Ostrze pogrążyło się głęboko w piersi upiora, który niezdarnie runął do tyłu w chmurze gęstej, syczącej pary. Pawldo nie czekał, by zobaczyć, co stało się później. Rzucił się naprzód, chwytając Stefanika za kołnierz i obracając go gwałtownie. Rudowłosy młodzieniec, mrugając oczyma i otwierając usta ze zdumienia, przyglądał się przez chwilę agonii Ketherylla. — Chodź! — ryknął Pawldo. — Jesteście Moi! — wrzasnął przeklęty książę, zbliżając się powoli, jakby z wysiłkiem, wyciągając płonące ramiona w stronę dwóch halflingów. Pół-Ucha rzucił się naprzód w zaciekłym ataku i ignorując płomienie zatopił zęby w torsie czarnej postaci. Istota będąca Ketheryllem smagnęła z całej siły długimi szponami, ale wilk w ostatniej chwili uchylił się przed zamaszystym ciosem. W migoczącym świetle Pawldo dostrzegł rany na boku Pół-Ucha i zrozumiał. To było stworzenie, mogące uśmiercić całe wilcze stado i o mały włos nie zabiło tego dzielnego zwierzęcia, które, powodowane pragnieniem zemsty, w odwecie sprowadziło tu dwóch halflingów. W komnacie czarny kształt i warczący wilk, zaciekle walczyli, zapominając na krótką chwilę o dwóch intruzach. Stefanik upadł na kolana, gdy podłoga pod jego stopami zapadła się nieoczekiwanie, ale natychmiast zdołał się podnieść. Doszedł do siebie w momencie, gdy monstrum utraciło zdolność koncentracji. Pawldo popchnął go w kierunku drzwi i młodzieniec co sił w nogach wybiegł z komnaty, a w chwilę później to samo zrobili lord burmistrz i gnający wielkimi susami wilk. Ogarnięci przejmującą do szpiku kości grozą biegli korytarzami Pałacu Czaszek, uciekając przed zagrożeniem, które bardziej wyczuwali, niż byli w stanie dostrzec. Pokonawszy kolejne korytarze, zbiegli po długich, stromych schodach i pomimo że zaczynało brakować im oddechu, żaden z nich nie odważył się zwolnić kroku. Pawldo pędził ile sił, a z jego sakwy wysypywały się kolejne świecidełka. Szklane bibeloty i tanie metalowe figurki odbijały się z brzękiem, bądź roztrzaskiwały o kamienną posadzkę za jego plecami, ale halfing nawet się nie odwrócił, by spojrzeć na utracone skarby. Wreszcie na wprost nich pojawiły się otwarte szeroko wrota okolone framugą z trzech ogromnych kości. Z płucami gorączkowo domagającymi się tlenu i strużkami łez płynącymi z oczu dwaj halflingowie wybiegli za bramę zamczyska i ciężko opadli na leśne poszycie, pośród szarych mgieł nadchodzącego świtu. Wilk również wybiegł na zewnątrz, ale nagle odwrócił się gwałtownie i zaczął warować przy bramie, wpatrując się żółtymi ślepiami w głąb pałacu. Ściskając obolałe boki halflingowie łypali z niepokojem w stronę warowni, ale nie dostrzegli żadnych oznak ruchu czy zbliżającej się pogoni. Ich oddechy z wolna powróciły do normy, a miękkie w kolanach nogi odzyskały dawną siłę. Pawldo, ogarnięty gniewem i frustracją, chwiejący się jeszcze i przytrzymujący drzewa, cisnął skórzaną sakwę na ziemię. — Wszystkie były bezwartościowe? — zapytał Stefanik. — Iluzje — mruknął zdegustowany Pawldo — omamy mające wciągnąć intruzów w głąb pałacu — aby koniec końców mogli spotkać się tam z Ketheryllem. — Spójrz! Tu jest coś, co nie zmieniło się w tandetny złom — zawołał Stefanik