Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Szybko przejąłeś metody Defonsiaków — zacharczałem. — Jak na taką zakutą pałę, to duże osiągnięcie... — Za dużo gadasz — uśmiechnął się łagodnie Chrząszcz. — Chyba oprócz opatrunku, założymy ci na pyszczek kapturek! Skinął na Bobka Kwiecińskiego, który równie skwapliwie jak nerwowo otworzył drżącą ręką teczkę i wyciągnął z niej duży czerwony kaptur, przypuszczalnie odpięty od damskiej kurtki, płaszcza lub wiatrówki. Pochylił się nade mną i nie czekając na dalsze instrukcje chciał mi włożyć na głowę tę wątpliwą ozdobę. — Nie tak — zbeształ go Chrząszcz — zapomniałeś o instrukcji! Tyłem na przód! Naciągnąć dobrze na twarz i zawiązać na karku. Twarz musi być cała zakryta! Bobek Kwieciński chciał poprawić, ale Zyzio odsunął go stanowczo. — Zostaw, kaptur na razie nie będzie potrzebny, ani kaptur, ani bandaż, tak myślę. Okist jest oszust, fagas i zbuk, ale nie jest wariat! On uprawia realizm krytyczny. Oceni trzeźwo sytuację i nie będzie wierzgał ani bluzgał, bo zrozumie, że to nie ma sensu. Prawda Tomciu? Istotnie, nie jestem szaleńcem mimo pewnych pozorów. Toteż oceniłem trzeźwo sytuację, stwierdziłem, że nie mam szans, i skinąłem głową. Wtedy Zyzio przestał mnie gnieść, zlazł ze mnie i pozwolił mi wstać. Wstałem i otrzepałem ubranie. — Co to wszystko ma znaczyć?! — zapytałem ostro. — O co mnie oskarżacie? — O zdradę — powiedział Zyzio. Rozdział XVI OSKARŻENIE W milczeniu wyprowadzono mnie ze szkoły i poszliśmy do starej szklarni. Za cichą zgodą woźnego Macocha mieścił się tu klub piłkarzy, w którym rej wodził Chrząszcz. Większość szyb w szklarni była wybita, zamiast nich wstawiono papę lub kawałki płyt pilśniowych, w rezultacie panował tu tajemniczy półmrok. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do tego półmroku, zauważyłem, że całe wnętrze jest gęsto wytapetowane ilustracjami wyciętymi z czasopism sportowych i fotosami wybitnych przedstawicieli poszczególnych dyscyplin, zwłaszcza piłki nożnej. Największe jednak wrażenie zrobiła na mnie wielka płachta brystolu rozpięta na kikucie dawnego komina, z naklejonymi tekstami i zdjęciami. Osoby na tych zdjęciach wydawały mi się znajome... Tak, nie mogłem się mylić, to byliśmy my, chłopcy i dziewczyny ze szkoły Rejtana oraz nasi nauczyciele. Ale w jakich niezwykłych ujęciach... Od razu widać, że zdjęcia były nie upozowane, robione całkowicie na żywo i chyba bez wiedzy portretowanych... — Co to jest?! — wykrztusiłem. — Właśnie chcieliśmy ci pokazać — powiedział ponuro Zyzio. — To jest nowa prowokacja Defonsiaków. — Gazeta ścienna?! — Tak. Zrobili reportaż o naszej szkole. — Złośliwy? — Piekielnie. — Kłują? — Żądłem humoru i satyry. — To najgorsze żądło. — Ja też tak myślę. Patrzyłem zaskoczony to na Zyzia, to na gazetę. — Ale... ale powiedz mi, skąd ją wziąłeś? Zyzio uśmiechnął się słabo. — Mieli czelność zawiesić ją na zewnątrz swojej szkoły, na parkanie. Udało nam się zdjąć... Wymagało to pomysłu i dużego poświęcenia, ale udało się. — No to fajnie. — Nie bardzo. Zaraz powiesili drugi egzemplarz. Okazało się, że mają kilka. Prócz tego jeszcze dwa wiszą u nich wewnątrz szkoły. Gnat miał tak żałosną minę, że wyglądał na zbitego mopsa. Uśmiechnąłem się mimo woli. Od razu spostrzegł. — Wesoło ci? — warknął. — No, nie dziwię się — wycedził po chwili. — Ale na końcu ja będę się śmiał, nie ty... rozumiesz? — chwycił mnie nagle za kołnierz. — Co ci jest?! — wyrwałem się przestraszony. — Nic. Porozmawiamy potem. A teraz obejrzyj sobie te śmieszne obrazki. — Lepiej przystąpmy od razu do rzeczy — zaproponował niezadowolony Chrząszcz. — Mamy czas. Niech sobie najpierw poogląda — powiedział Zyzio i błysnął złowrogo okiem. Chrząszcz i jego ludzie też błysnęli. Nie był to szczególnie sympatyczny widok, więc tym bardziej skwapliwie zabrałem się do oglądania obrazków. Trzeba przyznać, że moi szanowni koledzy nie wyszli na tych zdjęciach zbyt mądrze, aczkolwiek nie były to zdjęcia specjalnie złośliwe, w każdym razie żaden fotomontaż czy deformujący retusz. Po prostu przyłapano nas na „gorących uczynkach” w różnych, mało budujących pozach i sytuacjach nie na pokaz... Czy może mądrze wyglądać ziewający Kękuś? Stanowczo nie. Kękuś normalnie nie jest piękny i paszczę ma jak krokodyl, a cóż dopiero, gdy ziewa! Czy może mądrze wyglądać zagapiony nasz przyjaciel Kleksik z półotwartymi ustami jak śnięta ryba, z wyłupiastymi oczami jak żaba? Kleksik w takiej pozycji robi wrażenie faceta o współczynniku inteligencji... no, właśnie rybiej. Ale mówiąc szczerze, mógłbym wymienić sto sytuacji życiowych, w których wyglądaliśmy jeszcze gorzej... Najbardziej chyba udał im się Zyzio. Rozczochrany, jak chochoł, krzyczący coś, potwornie skrzywiony, rozgorączkowany, z cierpieniem pulsującym na twarzy. Nad zdjęciem umieścili napis: „Zatroskany stanem inteligencji redaktorów i przygnębiony poziomem swojej gazety — Zygmunt Gnacki”, a pod spodem: „Uśmiechnij się, stary, życie jest piękne. Mimo wszystko”. — To twój najlepszy portret — zażartowałem obracając się do Zyzia. Zyzio zmiął w ustach przekleństwo. — Dranie! Pewnie pstryknęli to na tym meczu, kiedy ten głupi Kwękacz zmarnował stuprocentową bramkę. Faktycznie, cierpiałem wtedy — dodał po chwili posępnie. Obok uczniów były fotografie nauczycieli. Na pierwszym miejscu fotografia Oberona trzymającego się za głowę, poniżej zaś rzecz zdumiewająca — co pikantniejsze cytaty z mowy gabinetowej, którą nas uraczył w związku ze sprawą Bambosza, trzy tygodnie temu. A przecież była to mowa w zamkniętym gabinecie! A potem Bambosz sam, w rozchełstanym fartuchu, krzyczący, z obłędem w oczach, biegnący gdzieś z rozwianymi włosami, wyglądający raczej nienormalnie. I znów krótki napis: „Po roku pracy — na progu szaleństwa”. — No i pani Stypułkowska i pani Tromboniowa, załamujące żałośnie ręce, i osłupiały pan Kozdroń — nasz matematyk, jakby sparaliżował go widok głupiego błędu w klasówce, i wreszcie fotogeniczny jak zawsze pan Pelman, z rękami założonymi na plecach, zgarbiony, pochylony, oklapły i nieszczęśliwy, a pod tymi wszystkimi zdjęciami ogólny podpis: „Oto miłe i sympatyczne, lecz głęboko zatroskane grono. Czyżby uczenie w szkole Rejtana nie sprawiało już żadnej satysfakcji? Koledzy Rejtaniacy, szanujcie zdrowie Ciała Pedagogicznego!” — Przeczytałeś? — zapytał Zyzio. — Tak — odpowiedziałem. — Obejrzałeś wszystko dokładnie? — Tak. — I co? — Kapitalne zdjęcia i podpisy! — Tylko to masz do powiedzenia? — Raczej tak. Nie trzeba tym się specjalnie przejmować. To jest w konwencji szkolnej zgrywy, mierny ładunek satyryczny... — Mierny?! — Wszystkie zdjęcia są, niestety, autentyczne, przyczepić się nie można, a podpisy... No cóż, ostatni jest nawet bardzo sympatyczny... Gnat zasapał. — Lizusi! Wstrętni lizusi! Podlizują się naszym gogom, bo się boją, nas natomiast atakują bezczelnie! — Nie przejmuj się... Oczywiście, nie są obiektywni..