Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Każde dziecko na Mospheirze znało tę historię. Każde dziecko wiedziało, jak "Feniks" ich zdradził i dlaczego "Feniks" nie odgrywa w ich życiu żadnej roli. Wśród gwiazd czas płynie powoli, a życie nie mija tak, jak powinno - zupełnie jak w tych opowieściach o człowieku, który, nic o tym nie wiedząc, przespał sto lat. Bren nie był pewien, czy to historia atewska, czy ludzka. Kury i jajka. Nie ośmielą się zabić paidhiego. No bo jak inaczej dowiedzą się tego, czego chcą się dowiedzieć? - Bren-ji. Błyskawicznie wrócił myślami do piwnicy, otaczających go cieni i dotyku zimnego metalu na skroni. Nie. To tylko muśnięcie policzka. - Bren-ji. Ponowny dotyk. Bren zamrugał oczyma na widok czarnej, żółtookiej twarzy, twarzy pełnej ciepła i troski. - Jago! - Bren-ji, Bren-ji, musisz opuścić tę prowincję. Do Maidingi przybyły pewne osoby, kierując się plotkami - te same osoby, które podjęły działania przeciwko tobie. Musimy cię natychmiast stąd wydostać - dla twojego i ich dobra. Zbyt wiele niewinnych osób, Bren-ji. Otrzymaliśmy informacje od aiji-wdowy, od jej atevich działających wewnątrz rebelii... Niektórzy z nich posłuchają jej -rozkazów, inni z tej grupy, nie. Zbuntowali się aijiin dwóch prowincji; wysłali drogą oddziały, by zabrały cię z Malguri. - Wierzchem palców musnęła jego policzek po raz trzeci, paraliżując go swym żółtym wzrokiem. - Zatrzymamy ich wszelkimi dostępnymi środkami. Polegaj na Ilisidi. Dołączymy do ciebie, kiedy będziemy mogli. - Jago? - Muszę iść. Naprawdę, Bren-ji. Usiłował ją zatrzymać, żeby zapytać o Banichiego i co miała na myśli, mówiąc "zatrzymamy ich", lecz Jago wyswobodziła palce z jego dłoni i zniknęła za drzwiami, kołysząc czarnym warkoczem. Niepokój zmusił go do wstania. Dały o sobie znać nadwerężone stawy i ból głowy, na podołku miał pełno koców, a po oszołomionym i wyczerpanym mózgu obijały się z grzechotem słowa Jago. Zatrzymać ich? Zatrzymać hołotę atakującą Malguri? Jak, do diabła? I po co? Czy to jeszcze jedno cholerne złudzenie, Jago? A może tym razem to rzeczywistość? Niewinne osoby, powiedziała Jago. Osoby, które chciały go zabić? Niewinne? Po prostu przerażone osoby, bo wiadomość o tym, co się pojawiło na niebie, zaczęła się już rozchodzić. W Malguri wciąż palono na kominkach i zapalano świece. Na okolicznych terenach nie było lamp. Mieszkańcy miast nie spędzali czasu na dachach swoich domów, wpatrując się w stację, której w miejskiej poświacie nie było widać bez teleskopu, ale jedna czwarta okręgu Maidingi nie miała światła i zwykli atevi mogli teraz zobaczyć to, co astronomowie i entuzjaści astronomii widzieli przez teleskopy od kilku dni. Teraz zaczynała się panika, strach przed lądowaniem, plotki o ataku na planetę ze strony wrogów będących poza zasięgiem atevich. Nie mając żadnego komunikatu z biura paidhiego, za co mieli wziąć to zjawisko, jak nie za wznowienie Wojny, za koleją inwazję, kolejne, jeszcze gwałtowniejsze narzucenie światu ludzkich zasad? Mieli już doświadczenie z ludźmi szukającymi punktu zaczepienia na ich terytorium. Bren tkwił zagubiony w środku koszmaru. Zdał sobie sprawę, że strażnicy Ilisidi obserwują go z niepokojem. Nie wiedział, co robić, nie wiedział nic poza tym, że paidhi jest jedynym, absolutnie jedynym głosem, mogącym reprezentować interesy atevich wobec władz na Mospheirze i tego statku w górze. Żadnych kontaktów, upierała się Gildia, lecz ta zasada padła przy pierwszej konfrontacji. Żeby wymóc na stacji umowę, jakiej chcieli, żeby zdobyć środki umożliwiające poszukiwanie Ziemi, członkowie Gildii poddali się i zezwolili na pierwsze zrzuty personelu i sprzętu. A po dwustu latach od Wojny Lądowania wszyscy ludzie na ziemi znali tylko ten świat, sposób życia, do którego przywykli oraz sąsiadów, na których zrozumienie, z dystansu, wreszcie mieli nadzieję. Cholera, pomyślał Bren, zły, wręcz wściekły na to orbitalne wtargnięcie. Nie sądził, żeby rozmowy Mospheiry ze statkiem były szczególnie radosne. Wzajemne oskarżenia