Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zamiast ostatni odcinek do mostu zbierać siły, ja zmarnowałem je w beznadziejnym rajdzie. Po prostu Bohun był silniejszy. Przypomniałem sobie rady Jureczka i wróciłem do starego rytmu. Gdy byłem dwadzieścia metrów od przęsła, Bohun już je opłynął i na jego czerwonej z wysiłku twarzy pojawił się tryumfujący uśmiech. - Nikt prócz mnie nie przepłynął „piekła” w obie strony! - zawołał. Wypływając zza betonowej podpory pod prąd Dniestru, zastanawiałem się, dla kogo to robię. Wyobraziłem sobie te zielone oczy i ogarnął mnie spokój. Po kilku minutach stwierdziłem, że płynie mi się o wiele lepiej niż z prądem. „Najważniejsze, żeby przepłynąć” - myślałem i nuciłem kozacką piosenkę. Koszulka mokra od potu i wody kleiła mi się do ciała, a zachodzące słońce oślepiało i wtedy pojąłem niebezpieczeństwo. „Nic nie będę widział” - przyszło mi do głowy. Faktycznie, już z odległości dwustu metrów „piekło” przypominało lustro iskrzące się czerwienią zachodu. Woda jakby paliła się. Próbowałem zobaczyć, którędy płynie Bohun, lecz jego sylwetka była ledwie widoczna. Wreszcie dojrzałem jasne odblaski na piórze jego wiosła. Był w połowie „piekła”. Postanowiłem podpłynąć do brzegu Dniestru od strony, skąd był dopływ Smotryczu. Jakiś czas płynąłem zasłonięty kamienistym brzegiem, by pod kątem prostym wbić się w prąd wpadającej do Dniestru rzeki i, mając go z prawej burty, spychany na lewo, próbować przebić się w górę rzeki. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Nie widziałem niczego dookoła. Pochylony do przodu, ze wzrokiem wbitym przed dziób czółna, wypatrując niebezpieczeństw, walczyłem z żywiołem i nagle mignęło mi wiosło. Obejrzałem się, ale Dniestr porwał je dalej. Za chwilę musiałem uciekać przed wywróconą łodzią Bohuna. - Bohun! Gdzie jesteś?! -krzyknąłem. Ten moment, gdy się rozglądałem, rzeka wykorzystała, by obrócić moje czółno i wprowadzić je w ruch wirowy. I wtedy o burtę mojej łodzi uderzył Bohun, a właściwie jego bezwładne ciało. Chwyciłem go za pas u spodni i zacząłem wciągać na pokład. Przy okazji o mało sam nie wywróciłem się. Rzuciło mnie na podwodną skałę i czółno na chwilę zatrzymało się. Sprawdziłem, czy Bohun żyje, odwróciłem go na plecy. Oddychał, a z rozciętego czoła płynęła krew. Teraz musiałem walczyć o życie nas dwóch. Wiosłowałem resztkami sił i kierowałem się do północnego brzegu Dniestru. Miałem nadzieję, że ktoś przez lornetkę widzi, co się stało i przybędzie z pomocą. Jeszcze kilka minut siłowałem się z prądem, by podejść blisko brzegu. Czułem, że już nie dam rady wiosłować, płuca ledwo dyszały, serce biło w oszałamiającym tempie. Rzuciłem wiosło i przewróciłem się na prawą stronę. Przeważone czółno zaczęło nabierać wody i wtedy skoczyłem do wody chwytając Bohuna. Czysta woda trochę mnie zmyliła, spodziewałem się, że będę tu miał wodę najwyżej do piersi, a okazało się, że sięgała powyżej czubka mojej głowy. Mając jednak twardy grunt pod nogami, ostatkiem sił wyszedłem na kamienistą plażę. Bohun nie oddychał. „Utopił się” - przeraziłem się. Przypływ adrenaliny sprawił, że zapomniałem o zmęczeniu i zacząłem reanimować konkurenta. Na przemian wdychałem w niego powietrze i masowałem serce. Po minucie Bohun wypluł wodę, otworzył zalane krwią oczy i ponownie stracił przytomność. - Obudź się, draniu! - krzyczałem. Przytknąłem ucho do jego piersi. Oddychał równo. Martwiła mnie rana głowy. Namoczoną w wodzie koszulką przemyłem ranę i po wyżęciu jej, z braku lepszego bandaża, owinąłem nią pokaleczoną głowę Bohuna. - Obudź się, bo nie dam rady cię nieść! - krzyczałem na Bohuna. - Pomocy! - wołałem w stronę naszego obozu. Gdy tylko odzyskałem równy oddech, dźwignąłem Bohuna i niosłem jak dziecko. Co kilkanaście metrów musiałem robić odpoczynek. Mój marsz trwał pół godziny, gdy w końcu dostrzegli mnie kibice stojący na brzegu. W moim kierunku ruszyła czarna fala ludzi, kolonistów i kozaków. Usiadłem, potem położyłem się i wszystko było mi już obojętne. Cały czas czułem bicie serca Bohuna, którego nie miałem sił z siebie zdjąć. Oczy same mi się zamknęły. *** Było ciemno, bardzo ciemno, gdy chłód obudził mnie. Dreszcze wstrząsnęły całym moim ciałem. - Obudził się! - usłyszałem głos Jureczka i tupot jego bosych stóp. - Paweł, otwórz oczy! - usłyszałem ojca Oliwiusza. - Idzie Agnieszka - rzucił Maciek. - Nie denerwuj mnie! - odezwałem się. - Zapamiętamy pierwsze słowa bohatera - zaśmiał się Gustlik. - Wyjdźcie wszyscy! - rozkazała Agnieszka. Wciąż nie mogłem się ruszyć, tylko fale dreszczy rzucały mną po łóżku. Próbowałem otworzyć oczy, ale gdy miałem je zamknięte, czułem się wspaniale. - Ty idioto, czemu dałeś się sprowokować temu wariatowi? - nie spodziewałem się takich słów. Potem nastąpiło coś jeszcze bardziej nieoczekiwanego. Poczułem jej włosy otulające moją głowę miękkim płaszczem przesiąkniętym jej zapachem. Agnieszka przytuliła się do mnie i tak trwała dłuższą chwilę. Delikatnie pogładziłem ją po plecach. Natychmiast wyprostowała się. - No, otwórz oczy - poprosiła. Uniosłem powieki i zobaczyłem, że już zapadł zmrok. - Bohun? - zapytałem. - Ma twardą głowę - odpowiedziała. - Przeżyje. - Nagniotłaś mu chleba z pajęczyną? - Żartowniś - mruknęła, sprawdzając mój puls. Potem zaświeciła mi w oczy, osłuchała i życzyła miłej nocy. - Będzie zdrowy - orzekła wychodząc