Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nazajutrz rano wyruszyć miał swoim TIR--em na drugi koniec Polski. Lidka prasowała mu koszulę. Przypomniało jej się, że musi jeszcze po-coś skoczyć do koleżanki. Zostawiła więc Jaśce prasowanie, a sama wyszła, mrugnąwszy przedtem zachęcająco do dziewczyny. Jasia nie wiedziała, jak się zabrać do misji, jaką jej powierzono. Trochę ją peszy! ten drągal rozwalony na wersalce obok wystrojonej lalki, ćmiący papierosa za papierosem i rozrzucający naokoło niedopałki. Prasowała koszulę uważnie, żeby nie przypalić. Miała niejakie trudności z kołnierzykiem. Brak wprawy. Zygmuntowi było wszystko jedno, czy ma na szyi krawat czy chomąto, o koszule też nie dbai, i miesiąc by w jednej chodził, gdyby Stanisława mu z grzbietu nie ściągnęła. Prać uprała, ale w prasowanie się nie bawiła. Zawsze rogi pozawijane, przód wymięty. Franek natomiast chodził jak pan, komisem zajeżdżało na milę. Miał kupę bluz i sweterków, które nie wymagały takiej staranności, ale na jutro zażyczył sobie tę właśnie, haftowaną z przodu. Jasia męczyła się nad nią, posykiwala, bo z nadgorliwości palec sobie sparzyła i całkiem jej z głowy 103 wywietrzała owa osnuta przez Lidkę intryga. Byłaby przegapiła okazję, gdyby sam Franek nie zaczął. — Nie wiesz, co Lidkę ugryzło? — zagadał — Od jakiegoś czasu ani przystąp. — W tym stanie kobieta zawsze w nerwach — bąknęła nie podnosząc oczu. Wstyd jej było, że go nabiera. — W jakim stanie? — zainteresował się, wstał i podszedł do stołu, na którym była rozłożona koszula. — No, kiedy jest przy nadziei... — A skąd ty się na tym znasz? — zażartował. Jasia spuściła głowę chcąc ukryć rumieńce. Nie zdarzyło się jej z obcym chłopem rozmawiać o tych sprawach. W Bukownie zresztą w ogóle nie było potrzeby na te tematy dyskutować. Kiedy stryjna czy któraś z sąsiadek chodziła coraz grubsza, wiedziało się, że pęknie i tyle. Ten Franek głupiego udaje czy jak? Przecież nie będę mu tłumaczyć — prasowała zawzięcie. Franek obszedł stół, znalazł się za nią, czuła na karku jego oddech. Było jej jakoś niezręcznie. Spróbowała jeszcze raz wrócić do sprawy Lidki, obiecując sobie, że już nigdy w życiu nie da się wciągnąć w taki spisek. — Lidka spodziewa się dziecka — wyrąbała. Trzasnęła żelazkiem o podstawkę i odwróciła się do Franka. Niech ten skurczybyk trochę się zafrasuje. Franek jednak najwyraźniej niewiele się przejął nowiną. Spoglądał na Jasię spod przymrużonych powiek z wyrazem, jakiego dotychczas u mego nie widywała. Przypominał teraz dużego spasionego kota medytującego zawzięcie o ptaszku na gałęzi. U Maszczaków było takie kocisko. Ani jeden słowik w bzach się przy nim nie uchował. Ile razy Jasia go przepłoszyła, skradał się, z boku zachodził, nocką ciemną, aż i dopiął swego. Jasia go nienawidziła, ale matka broniła, że łowny i bez niego z myszami nie dałyby rady. — A z kim to dziecko? — zamiast się przestraszyć i poczuć na barkach brzemię odpowiedzialności, Franek najwidoczniej wybornie się bawił. Jasia hardo zadarła głowę, wystawiła nieco spiczastą brodę. Drań, jaki to zadowolony. A może on się tego spodziewał i teraz ożeni się z Lidką i nareszcie będzie spokój? — Z tobą — pokazała palcem. Nie cofnął się. Obserwował. Uśmieszek mu z warg nie schodził. — Skąd wiesz? Ona ci to powiedziała? 104 Jasia zawahała się. Wychwycił jej zmieszanie. — Kazała ci to powiedzieć — zęby mu błysnęły. — Nie fatyguj się, mała. Mnie już niejeden raz na to próbowały złapać. Wzniosła misja runęła w gruzy. Jasia wydęła usta i sięgnęła po żelazko, dając tym do zrozumienia, że nie ma czasu ani chęci zabawiać Franka rozmową. Odebrał jej to żelazko. Dłonie miał duże, mocne, stanowcze. Przyjemnie było niby to się gniewać, przekomarzać. Sama nie wiedziała, że jej ciało tak zareaguje. O świecie! Najpierw Marek, teraz ten... Do niedawna uważała, że z chłopcami tylko kłopot, a żadnego pożytku. Teraz powoli zmieniała zdanie. Franek ujął ją za ramiona, przyciągną! do siebie. Palce miał delikatne, pieszczotliwe. Z ramienia bliżej szyi, karku, włosami się bawi... — Ładna jesteś, wiesz? — szepnął. — Może byśmy coś pokręcili? Patrzyła zdetonowana. Czego on chce? Przecież ma się ożenić z Lidką. Franek natomiast widział błyszczące, trochę przestraszone oczy, usta ślicznie wykrojone, o pełnych, wypukłych wargach. Jak dojrzałe wiśnie... Zapragnął popróbować... Zbyt szybko to poszło, zbyt brutalnie. Jasia wrzasnęła i lu go w gębę! Wyrwała się, skoczyła ku drzwiom. Nie gonił jej. Stał zbaraniały i trzymał się za policzek