Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Lecz oto, nieproszona, wdziera się między zdania elementarza taka myśl: Jakby to było dobrze, gdyby raptem znikł, przepadł Zenon i tamto wszystko, i na ustroniu gdzieś w szkole, szkółce zwyczajnej, móc uczyć, uczyć spokojnie, z daleka od ludzi... Powtarzać dzieciom, że Ala i jej pies... co to jest podmiot, co orzeczenie, liczba mnoga i pojedyncza. Tak rankiem, do południa, z dziećmi, które nic o nim nie będą wiedzieć, a wieczorkiem usiąść w ogrodzie z książką, sam, z daleka od wszystkiego. Gramatyka jest taka piękna... Aż wstrząsnął się na tę myśl, co kusi i mierzi. Ale była uparta, odepchnąć się nie dała i niknąc, znów powracała. „Brrr! Starcze pragnienia, pozbawione młodzieńczego rozmachu” – to myśli przestraszonego chłopca. Gorliwość Kozłowskiego podpatrzyli zetwuemowcy. Ich przewodniczący poinformował o tym fakcie panią Majewska. Zaczęła już roić plany co do pedagogicznej kariery Lutka. Rozmawiała z sędzią Wilczyńską. Dlaczegóż by nie? Może w istocie chłopiec trafił na swą pasję życiową, każdy kiedyś musi na to trafić. Tylko wpierw niech skończy gimnazjum – zadecydowały obie. By być nauczycielem, trzeba mieć maturę; jeszcze dwa lata. Rostkowska coraz lepiej czytała i pisała. Był już pełny czerwiec, zbliżał się egzamin, gdy oto kobieta położyła na ławce przed chłopcem wydartą z zeszytu kartkę. Zaciekawił go ten samodzielny płód nowo zdobytej umiejętności. – Proszę... proszę, niech panicz mi poprawi! „Czy uczniowie innych kolegów po niecałych dwóch miesiącach nauki też próbują już sami pisać? Pewnie nie!” – pomyślał nie bez dumy. Pochylił głowę nad kartką papieru, w którą Michalina wpatrywała się uporczywie: jej dzieło pod każdym względem. Czytał: 95 „Do Zarządu... – poprawił „on” na „ą” – Głównego – „u” na „ó” – Związku Zawodowego... – To list urzędowy? Prośba? – Nie, proszę panicza, prywatny. – Prywatny do Związku? – zdziwił się. Czytał dalej: „Czuję się w obowiązku podziękować... – dodał opuszczone „ię” – ...Panom za wzięcie... – znów „en” – mnie w opiekę. Po tym, jak Panowie, wyszli, moja pani podpisała tę umowę. Nigdy w życiu nie miałam żadnych praw. Dopiero teraz wiem, co mi się należy. Że to dostanę...” Chłopiec uniósł pytający wzrok: jak ma zmieniać i poprawiać tekst, gdy nie zna sprawy! O co chodzi? Co za podpis? – Panicz nie wie ?! – Zaczęła tłumaczyć jąkając się, jakby nagle czymś bardzo zawstydzona. – Służąca to zawsze było popychadło. Jak się trafiło, to człowiek nie miał ani dnia, ani godziny odpoczynku. Pani wyganiała i potem jeszcze rzeczy zabierała, niby za to, cośmy potłukły. Potrafiła i pościel schować. Jeszcze przed wojną. Dwanaście miesięcy bez odpoczynku. W biurze na Żurawiej było nas zawsze więcej niż pań szukających dziewczyny. Dopiero teraz ujęli się za nami. Z Ubezpieczalni każda dostała list, że na Nowym Zjeździe znajduje się związek, który się nami zaopiekuje. Nasz związek. Ci właśnie dali mnie tu na naukę do panicza. Potem mojej pani przysłali umowę. Zginął gdzieś początkowy lęk. Słowa popłynęły składnie i szybko. „Teraz to jej nie brak śliny” – w Lutku wezbrała nagle jakaś ironia. Rostkowska szczęśliwa, że „panicz” chce słuchać o jej wielkim przeżyciu, wbrew swemu przyzwyczajeniu nie skąpiła słów. – Tam było wszystko wydrukowane. Ile mam dostać pieniędzy. Kiedy można mi wymówić pracę. Mam mieć teraz urlop. Wszystko. Pani na to powiedziała, że nie podpisze, że nikt jej niczego nie będzie nakazywał. W końcu podarła umowę i wrzuciła do kosza. No, trudno – powiedziałam. Umowa mnie nie była potrzebna. Służę od wojny u bardzo dobrych państwa. On ma kancelarię adwokacką. Pani wyrozumiała i ludzka. Daje mi zwolnienie co drugi dzień, gdy powiedziałam, że panicz mnie będzie uczył pisać. Pytała mnie, czy ja się boję, że ona mnie oszuka, wyrzuci na bruk, zabierze bieliznę czy ubranie, o tym właśnie w tej umowie było napisane. Powiedziałam, jak jest, że nie, że ja się nie boję. „No, więc po co podpisywać?” – zawołała. Zgodziłam się z nią. Tak zostało. Aż wezwali mnie do związku, naszego związku, i zapytali, dlaczego nie przyniosłam umowy. Opowiedziałam, co i jak. Wtedy taka starsza kobieta, co tam urzęduje, wytłumaczyła mi, że nie chodzi wcale o mnie, ale o wszystkie służące. Jedna pani dobra, ale druga zła baba, wiem o tym. Każdy urzędnik też podpisuje z kierownictwem biura umowę, jak i za ile będzie pracował