Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Dobrą mam robotę. Czułem znużenie w całym ciele. A jednak dobra robota. Wlokłem się powoli do kibitki. Gliniasta ulica wysychała po roztopach. Wkrótce zapadnie zmierzch. Trzeba postarać się o butelkę z knotem i trochę nafty, pomyślałem. Lena zostawiła obiad. Zjem go i zwalę się na pryczę. Jak kłoda. Nie ma mnie dla żywych - do porannego gwizdka. Pchnąłem drzwi kibitki i usłyszałem najpierw furkot, jak gdyby duży ptak zrywał się do lotu, a potem coś stuknęło o podłogę. Stała przede mną wystraszona Lena. - Jesteś nareszcie - powiedziała. Schyliłem się i podniosłem z podłogi książkę. Tom encyklopedii rosyjskiej z końca XIX wieku, dodatek do "Niwy", litera "M". Jęknąłem prostując się, "starość, kości łamie" - i wtedy zobaczyłem moją izdebkę. Ściany były białe, pachniały nie obeschłym jeszcze wapnem. Polepa lśniła wilgocią. Prycza przemyta, deski odzyskały różowość. Mój lniany ręcznik, który odchodząc rzuciłem na pryczę, wisiał na gwoździu. Drewniana półka pokryta była zabłąkanym numerem "Taszkienckiej Prawdy". Obok torebki z proszkiem do zębów stała na półce puszka po amerykańskich konserwach z wetkniętymi w nią baziami. - Czary - powiedziałem siadając na pryczy. - Odmieniłaś kibitkę. Lena oparła się leniwym ruchem o framugę drzwi. Dłonią podtrzymała opadające na ramiona włosy. Oglądałem ją ze zdziwieniem od stóp do głów, możliwe, że naprawdę widziałem ją po raz pierwszy. Jak gdyby pozowała do zdjęcia, pomyślałem zatrzymawszy wzrok na wypukłości lekko wypiętego biodra. Łagodny owal kobiecego biodra. Pozuje. Kokietuje mnie - ale czy ma świadomość, że jest w tej postawie zalotność? Dziewczyny robią tyle rzeczy intuicyjnie. Te obcisłe bryczesy, rozleniwienie w przechyleniu ciężaru ciała na jedną nogę, jedno biodro. Wyzwanie: widzisz, mam inne biodro niż ty, zbieraliśmy buraki cukrowe razem, ale przyjrzyj się, jestem kobietą. Spytałem: - Jadłaś? - Nie - odpowiedziała z uśmiechem. Zdziwiłem się. - Czekałaś na mnie? - No pewnie. Jak sobie wyobrażasz? U nas w domu zawsze czekano z kolacją na ojca. - Wciąż opierała się o framugę drzwi i podpierała głowę dłonią. - Zawsze chciałam wiedzieć, jak się czuje kobieta czekająca na powrót męża z pracy. Teraz chyba już wiem. Powiedziała to i znowu się uśmiechnęła. Zdumiały mnie nie jej słowa, ale to, że ten uśmiech był miękki i łagodny. Powiedziałem, żeby cokolwiek powiedzieć: - To teraz już wiesz. - Wiem. I bardzo mi ich żal. Przeżywają pewnie dużo strachu. Osunąłem się na pryczę. Spytałem domyślnie: - Zmęczyłaś się? - Trochę. - Ja też. Ramiona mnie bolą. - Zaraz dostaniesz jeść. Aczil_apa jest morowa, plotkowałyśmy sobie na migi. A ta mała pilnowała ognia. Dała mi sagan i kundżutny olej, żebym mogła usmażyć kartofle. Powinny być jeszcze gorące... - Konam z głodu. - Przyjemność dla kucharki. Ja zresztą też. Długo nie wracała. Zaniepokoiłem się. Może trzeba jej w czymś pomóc? Wyszedłem na podwórze i zobaczyłem poprzez mrok, że Lena siedzi na ziemi ze zwieszoną głową. Zawołałem ją, ale nie odezwała się. Siedziała chmurna, zawzięta, surowa. Jak dawniej. Czy ją czymś obraziłem? A jednak, pomyślałem, oczy ma inne, coś się w nich zmieniło, może to wiosna, pęcznienie drzew, bazie, parująca ziemia - zmieniło się i nie ma na to rady: miała śliczne, z lekka skośne oczy, takie jak ta uśmiechnięta Japonka na zdjęciu, które mi pokazała. - Potknęłam się - wykrztusiła. Teraz dostrzegłem w ciemności wywrócony sagan, a obok utytłane w glinie kartofle. Ślina napłynęła mi do ust - kretynka, zmarnować takie wspaniałe żarcie - ale opanuj się, stało się, trudno. Siedzi i czeka z rezygnacją na mój wybuch. Milczę. Podeszła mała Nisso i zaczęła spokojnie zbierać z ziemi kartofle na tackę. Oczyszczą je sobie i zjedzą. My z naszej zafajdanej Europy!... Podałem Lenie rękę. - Wstań, przeziębisz się. Chciałem być swobodny, beztroski, ale przygnębienia nie udało się ukryć. Poszła do kibitki z pochyloną głową