Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Dla tych ludzi byłem martwy. Powrót w charakterze imperialnego legata niczego by tu nie zmienił. Staliśmy przed ostatnim kamieniem milowym imperium. Pani usiłowała przekonać porucznika dowodzącego naszą strażą, że jego misja dobiegła końca, że przekroczenie granicy przez żołnierzy imperialnych może zostać poczytane za prowokację. Czasami jej ludzie byli aż nazbyt lojalni. Funkcjonariusze milicji granicznej, w liczbie sześciu, równo podzieleni pomiędzy obie strony, ubrani identycznie i najwyraźniej starzy przyjaciele, stali w niewielkiej odległości i chyba rozmawiali o nas pełnym strachu szeptem. Pozostali członkowie naszej kompanii nie mogli sobie znaleźć miejsca. Wydawało się, że upłynęły wieki, od kiedy po raz ostatni przekraczałem granice imperium. Teraz ta perspektywa napawała mnie niejasnym niepokojem. - Zdajesz sobie sprawę z tego, co robimy, Konował? - zapytał Goblin. - Cóż takiego? - Cofamy się w czasie. Cofamy się w czasie. Z powrotem w głąb naszej historii. Stwierdzenie aż nazbyt proste, ale myśl niebanalnej wagi. - No. Może masz rację. Pójdę podgonić całą sytuację. W przeciwnym razie nigdy nie wyruszymy. Podszedłem do Pani, która obrzuciła mnie niemiłym spojrzeniem. Przywołałem na twarz mój najsłodszy uśmiech i powiedziałem: - Popatrz. Jestem już po drugiej stronie tej linii. Masz jakieś problemy, poruczniku? Skinął głową. Bardziej obawiał się mojej rangi i tytułu, niezależnie od tego jak niesprawiedliwie przypadły mi w udziale, niż kobiety, która była najpewniej jego szefową. A to dlatego, że sądził, iż ma wobec niej określone zobowiązania, chociaż ona chciała go przekonać, że jest inaczej. - Kompania ma wolne etaty dla kilku niezłych ludzi z doświadczeniem bojowym - powiedziałem. - Teraz, kiedy znaleźliśmy się poza granicami imperium i nie potrzebujemy imperialnego pozwolenia, zaczynam prowadzić bardziej aktywny werbunek. Połapał się naprawdę szybko, stanął obok mnie i obdarzył Panią szerokim uśmiechem. - Jest jeszcze jedna rzecz - zwróciłem się do niego. - Stanąłeś tutaj, ale wobec tego musisz złożyć przysięgę Kompanii, taką samą jak wszyscy. Oznacza to, że ślubujesz porzucenie zobowiązań względem jakiejkolwiek innej instancji. Pani rzuciła mu słodko-kwaśny uśmiech. Z powrotem wrócił na swoje miejsce. Zrozumiał, że lepiej będzie, jak się poważnie zastanowi przed powzięciem ostatecznej decyzji. Zwróciłem się do Pani: - To się odnosi do wszystkich. Nie powiedziałem ci o tym wcześniej. Ale jeżeli zamierzasz opuścić imperium i podróżować z nami, stosować się będą do ciebie te same zasady, jakie obowiązują pozostałych. Jakim spojrzeniem mnie obrzuciła! - Aleja jestem tylko kobietą... - Nie stanowi to precedensu, przyjaciółko. Choć nie zdarzało się często. W świecie nie ma wiele miejsca dla damskich awanturnic. Ale kobiety już wcześniej maszerowały razem z Kompanią. - Odwracając się do porucznika, powiedziałem: - A jeśli ty się zaciągniesz, twoja przysięga również będzie obowiązująca. Jeśli otrzymasz rozkaz i spojrzysz na nią, aby ci powiedziała czy masz go wykonać, czy nie, wylatujesz. Sam w obcym kraju. To był jeden z moich najbardziej apodyktycznych dni. Pani wymruczała coś zupełnie nie przystającego damie, potem zwróciła się do porucznika: - Idź omówić to ze swoimi ludźmi. - Poszedł, a kiedy nie mógł już jej słyszeć, zażądała ode mnie wyjaśnień: - Czy to oznacza, że już nie będziemy przyjaciółmi? Jeżeli złożę twoją cholerną przysięgę? - Uważasz, że przestałem się z nimi wszystkimi przyjaźnić w chwili, gdy wybrali mnie na kapitana? - Przyznaję, iż nie słyszałam zbyt wiele "tak jest, panie kapitanie". - Ale rozumiesz, że robią co im się każe, kiedy wiedzą, iż rzeczywiście chcę tego, co mówię? - Raczej tak. - Od czasu do czasu Goblin i Jednooki potrzebują trochę dodatkowej zachęty. A więc jak będzie? Chcesz zostać żołnierzem? - Czy mam jakiś wybór, Konował? Potrafisz być niezłym bękartem. - Oczywiście, że masz. Możesz wrócić ze swymi ludźmi i dalej być Panią. Porucznik rozmawiał ze swymi ludźmi, ale pomysł udania się na południe okazał się mniej interesujący, niż nam się wydawało. Zanim jeszcze skończył mówić, większość oddziału zebrała się razem; pyski koni patrzyły na północ. Na koniec powrócił do nas wraz z szóstką ludzi, którzy postanowili iść z nami. Sam ostatecznie nie przystał do tej grupki. Najwyraźniej jego sumienie ukazało mu jakiś sposób ominięcia tego, co jeszcze przez kilkoma minutami uważał za swój obowiązek. Krótko przepytałem tych ludzi; wydawali się zdecydowani iść dalej naprzód. Przeprowadziłem ich więc przez linię i zaprzysiągłem wszystkich, robiąc z tego przedstawienie na użytek Pani