Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Bardziej męczy mnie pytanie, dlaczego ten kretyn Wickliff nie pozwolił przerwać eksperymentu w momencie przybycia tych obcych. - Wickliff twierdzi, że nie można naruszyć ciągłości urabiania psychicznego mieszkańców tej dziury. Poza tym nie powinni się zorientować, że ktoś celowo straszy tubylców, zresztą nawet gdyby się zorientowali i tak by im to nic nie dało. Przecież metoda Wickliffa nie polega wyłącznie na straszeniu... Nie przerywaj mi, wiem co chcesz powiedzieć, ale w końcu zastosowano tylko chwyty, które przybysze mogli zinterpretować realnie. Są tu tak krótko, że mogli widzieć jedynie porozrzucane przez nas zwłoki Indian, świątynię, kilka rysunków jaszczurek, dziwne światła i zapachy. Nie powinni odgadnąć, że to my podsycamy tą bzdurną, hiszpańską legendę. - Mogli widzieć przerażonych ludzi. - Ale nie zobaczyli tego, co ich nastraszyło. - Mylisz się. Kilku strażników parę dni temu wpadło na idiotyczny pomysł zagrania na nerwach tych Anglików, czy kim oni są. Namówili Leviego, żeby pokazał im się na cmentarzu, w kompletnym przebraniu wampira. Garth słysząc to usiadł na podłodze. Włożył papierosa do ust, ale zapomniał go zapalić. - Zresztą to i tak nie ma znaczenia, skoro musimy uciekać - kontynuował Turner. - Szkoda, że nie zdążymy wypróbować preparatu Wickliffa. - Nie żałuj, preparat jest do niczego. Cały eksperyment to tylko próba. Przecież przede wszystkim chodziło nam o opracowanie metody psychicznego urabiania, nad preparatem popracujemy później. - Ależ Buckner, ci ludzie już są urobieni, nie możemy zostać jeszcze kilka dni i sprawdzić... - Nie! W nocy i rano demontujemy wszystkie urządzenia. Najpóźniej jutro w południe musimy być w drodze. - Ale... - Nie ma co dyskutować na ten temat, Turner. Wydaj odpowiednie rozkazy i pakuj się szybko. Nie chcę mieć jutro na karku senackiej komisji. Rozległ się łoskot odsuwanego krzesła i trzask zamykanych drzwi. Cleeve wyłączył głośnik. - Co innego będziesz miał jutro na karku - mruknął. - Dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy - powiedział Shaffes. Zapalił zapałkę i przysunął ją do twarzy Gartha. Ten zapomniał co zrobił przed chwilą i włożył do ust następnego papierosa. - Którego mam ci zapalić? - spytał Shaffes. - A może obydwa? Garth wściekły rzucił papierosy na ziemię. - Co zamierzasz zrobić, Jeff? Cleeve podniósł głowę i zdjął słuchawki. - Keith, ty sprawdzałeś radiostację i antenę. Są w porządku? - Tak. - Dobrze. Nawiążę łączność z Crewtherem. Jutro o świcie zajmiemy obóz. - Słusznie. Od razu tak mówiłem - powiedział Shaffes. - Chyba żartujesz - Garth zastąpił Cleevowi drogę. - Nie, mówię poważnie. - Jeff, przecież wiemy już wszystko. Co jeszcze chcesz zdobyć? Cleeve spojrzał na zagarek. - Później ci wytłumaczę - Powiedz teraz! - Chyba pamiętasz jakie mamy zadanie. Punkt pierwszy: nie dopuścić do powtórzenia się wydarzeń, które miały miejsce w szkockiej wiosce. Punkt drugi: dowiedzieć się jaki związek miał z nimi Wickliff i sprawdzić czego dotyczą jego badania. I punkt trzeci: jeśli to będzie możliwe, wrócić z Wickliffem lub z jego dokumentacją, albo z jednym i drugim. Czy muszę jeszcze tłumaczyć, że jeśli nie zaatakujemy jutro, to nie wypełnimy żadnego z tych punktów? Cleeve zniecierpliwiony odsunął Gartha i zaczął się wspinać na wieżę. - Nie ma się czego bać - mruknął Shaffes. - Ludzie Crewthera odwalą za nas brudną robotę. Garth nie zareagował. Krążył, chodząc od ściany do ściany dopóki nie wrócił Cleeve. - I co? - spytał, kiedy tamten otrzepywał marynarkę. - Komandosi są w drodze. Będą mniej więcej za godzinę. - Nie masz zbyt zadowolonej miny - wtrącił się Shaffes. - Niestety, Crewther podsłuchał rozmowę z lotniskiem prowadzoną przez załogę przelatującego w pobliżu transportowca typu Galaxy. Nawigator twierdził, że odkrył na radarze pogodowym bardzo duże skupisko chmur, przesuwające się w naszym kierunku. - Będzie padać deszcz? - Deszcz? Z rozmowy wynikało, że możemy się spodziewać potopu. - Dalej chcesz przeprowadzić jutro akcję? - Tak. Na pogodę nic nie poradzimy - Cleeve zamyślił się przez chwilę. - Trudno, pakujcie się. Shaffes zatrzasnął walizkę i wciąż klęcząc na podłodze wsunął papierosa do ust. Wyglądało, że w tym tempie upora się ze swoim zapasem jeszcze dziś. - Daj odpalić - powiedział niewyraźnie do Gartha. Przytknął rozżarzoną końcówkę do swojego papierosa i zaciągnął się mocno. - Dużo masz jeszcze roboty? - spytał. Garth wsunął na ślepo niedopałek między wargi. - Trochę. Shaffes wstał i zerkając na zegarek podszedł do Cleeve`a. Ten z ołówkiem w zębach wpatrywał się w mapkę obozu. - Zejdę na dół - powiedział. - Jak nadejdzie Crewther, to przynajmniej nie rozbije łba o to pobojowisko. Cleeve łypnął okiem i uniósł przegub do oczu. - Będzie najwcześniej za pół godziny - stwierdził nie wypuszczając ołówka z zębów. Shaffes otarł czoło rękawem. - Duszno tutaj. Zejdę teraz, zdążę wypalić papierosa. Cleeve uniósł obydwie dłonie. - Rób jak chcesz. Ostrożnie stawiając nogi na podziurawionych kulami stopniach Shaffes zszedł na dół