Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie przestając zastanawiać się nad tym problemem, obracał go w myślach i rozplatał jak samodziałową tkaninę, z której sporządzono pojedynczą sztukę jego ubrania. Nie było to wcale proste, ale im dłużej się nad tym zastanawiał, tym chyba wszystko stawało się prostsze i łatwiejsze. Obecnie zaś stało się doprawdy bardzo proste. Mohs wybuchnął śmiechem. Lando usłyszał, jak ktoś się śmieje. Odwrócił się i zobaczył Mohsa - w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą go nie było. Kucnąwszy, starzec trzymał jedną rękę na podołku, a drugą umieścił między brodą a kolanami. Na podłodze przed nim, widocznie zapomniana, leżała mniej więcej trzymetrowa wstęga poszarzałej ze starości tkaniny, służąca kiedyś jako przepaska biodrowa, a obecnie zwinięta w dziwaczną, zwiotczałą wstęgę Moebiusa. Staruszek był zwrócony plecami do Calrissiana. - Mohsie! - krzyknął Lando. - Gdzie się podziewałeś? Nie odwracając się, Śpiewak Toków zachichotał. - Wygląda na to, że w tym samym miejscu, co i ty, kapitanie -odparł, cały czas nie odwracając się przodem do hazardzisty. - Która godzina? Lando pomyślał, że to bardzo dziwne pytanie, zważywszy na fakt, iż padło z usta nagiego dzikusa. Mimo to spojrzał na zegarek. - Powiedziałbym, że od chwili, kiedy zniknąłeś w tej ścianie, upłynęło jakieś dwadzieścia minut. Co robiłeś w tym czasie? Po prostu siedziałeś? - A jak sądzisz, co miałem robić, kapitanie? - Starzec wstał i odwrócił się na pięcie, aby stanąć twarzą do Landa. - Pomyślałem, że jeżeli dokądkolwiek pójdę, możemy się nie odnaleźć. W tych ciemnościach człowiek nie widzi nawet własnej ręki. - Wielkie nieba, człowieku! Co się stało z twoimi oczami? Starzec zamrugał, kilka razy przysłaniając powiekami gałki oczne, które równie dobrze mogłyby być nieprzezroczystymi, białymi szklanymi kulkami. - Moimi oczami? Nie stało się z nimi nic złego, kapitanie. -Prastary Śpiewak lekko się uśmiechnął. - A co się stało z twoimi? Nie widzisz w tych ciemnościach? Vuffi Raa nie zabłądził. Po prostu nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Odkąd przeniknął przez ścianę piramidy, chyba całymi dniami wędrował przez ten dziwaczny, przeniknięty błękitnym blaskiem labirynt. Wybierał drogę, absolutnie niczym nie różniącą się od wszystkich innych. Miał do wyboru tylko albo iść, albo pozostawać w jednym miejscu, a on zawsze wolał działanie niż bezczynność. Skręcał cztery razy w prawo (po każdym skręcie przechodził przez dwa, mające dziwne kształty pomieszczenia) i sześć razy w lewo, niekoniecznie właśnie w takiej kolejności. Niedługo powinien się znaleźć tam, skąd wyruszył na wędrówkę. Nie dotrze ani trochę bliżej żadnego konkretnego celu ani nie stanie się ani trochę mądrzejszy, by domyślić się, komu albo czemu miał służyć ten iście piekielny labirynt. Wędrowanie nie pomoże mu ani trochę w odnalezieniu przyjaciół. Z ust Landa usłyszał kiedyś, że jest tylko maszyną. Vuffi Raa był ciekaw, czyjego pan wie, jak bardzo samotne mogą być automaty. Mały android nigdy dotąd tego nie wiedział, a zapoznał się z tym uczuciem dopiero w ciągu kilku ostatnich godzin. To znaczy, dokładnie dwudziestu siedmiu, jeżeli nie brać pod uwagę trzydziestu sześciu minut i jedenastu sekund. Wychodził właśnie z trzeciej komnaty - następnej po tej, która miała małą cylindryczną subkomnatę. To oznaczałoby, że za chwilę powinien dotrzeć do czwartej, z której będzie musiał skręcić w lewo. A później jeszcze raz w lewo, następne cztery komnaty i wróci do miejsca, z którego wyruszył na wędrówkę. W wyniku czego ogarnie go jeszcze większe przygnębienie i zniechęcenie. Odnalazł prześwitujące „miękkie" miejsce w ścianie komnaty i przeniknął do następnej. Pomyślał, że zapewne we wszystkich pomieszczeniach - nie wyłączając tego, z którego właśnie wyszedł - można przejść jedynie przez ścianę, znajdującą się po lewej stronie. Skręcił w lewo i przekonał się, że -jak zawsze w komnacie z cylindrycznymi pojemnikami - oświetlenie jest odrobinę mniej intensywne. Machinalnie pokonał całą długość, minął zbiornik i skierował się do przeciwległej ściany. I zderzył się z nią. Ściana nie chciała go przepuścić. To było coś nowego. Fakt ten jednak nie pocieszył małego androida