Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- E, mBodziak jeste[, to tam mo|e z lekka, jak ci si co[ przy[ni. Poczstuj mnie papierosem. Nie pal, ale jako[ tak mnie naszBo. - ZostawiBem papierosy. - Szkoda. Jaka[ taka ta noc parna, |e naszBo mnie. - I za-wachlowaBa si koszul, bo w nocnej koszuli byBa i w jakiej[ narzutce. 339 - To mo|e mojego pani dopali? - powiedziaBem. - Powinno by ze trzy sztachy. Je[li si pani nie brzydzi. - A czemu| miaBabym si brzydzi? - obruszyBa si. - CaBuje si czBowiek z m|czyzn i nie brzydzi si. - PocignBa, zakasBaBa si, a| jej omal piersi zza koszuli nie powypadaBy. - E, wstrtne te papierosiska. Jak ty mo|esz to pali? Nie szkoda ci zdrowia? Nie taki znów chBop jeszcze jeste[. I za du|o pracujesz. Widz przecie|, kiedy do roboty idziesz, kiedy wracasz. Jeszcze nigdy si nie wy[pisz, jak nale|y, przez to ich chrapanie. W twoich latach potrzeba wicej snu. Pózniej ju| nie tyle. Dzisiaj, widz, tak samo pójdziesz do roboty niewyspany. A przy prdzie robisz. Uwa|aj chocia|, |eby ci nie zBapaBo. Nie powiem, wygoda jest z tym prdem, ale wBczam, to si zawsze boj. - Nie trzeba si ba - powiedziaBem. - Pewnie tak - powiedziaBa. PrzydeptaBem niedopaBka i miaBem zamiar wsta, gdy z wysoko[ci, jak nade mn staBa, pogBaskaBa mnie po wBosach. - Chodz, prze[pisz si u mnie. Gdzie bdziesz szedB do nich. Ja nie chrapi. I tak musisz niedBugo wstawa do roboty, ale dobrze i t godzin, dwie. Aó|ko mam szerokie. Z m|ami si mie[ciBam, a nie chcieli[my, to[my si nawet nie otarli. Nie bdziesz tu do rana sterczaB. Nie bój si, nie spóznisz si. Zbudz ci. WziBa mnie za rk, pomogBa wsta z progu. Mo|e te wszystkie niedospane noce tak mnie obezwBadniBy nagle, |e nie opieraBem si. Póki paliBem tego papierosa, jako[ si trzymaBem, ale gdy skoDczyBem, oczy mi si same zaczBy zamyka. Mo|e gdybym miaB jeszcze jednego, zapaliB... - O, widz, oczy ci si klej - powiedziaBa.  Niedospany jeste[, niedospany. Tak |e dobrze t godzin, dwie, jak si prze[pisz. 340 ByBa sporo starsza ode mnie, ale dzisiaj bym powiedziaB, jeszcze caBkiem mBoda. Wie pan, jak to jest. W miar jak si czBowiek starzeje, wszystko wokóB mBodnieje. Tym bardziej w pamici. Aapie si pan nieraz na tym, |e kto[ kiedy[ wydawaB si panu stary, a on byB wtedy du|o mBodszy ni| pan teraz. Czy mo|e dlatego wydawaBa mi si wtedy du|o starsza, |e dwóch m|ów ju| miaBa. Jednego w niedBugi czas po [lubie wypdziBa, bo piB, a drugi, bo piB, umarB. I zastanawiaBa si wBa[nie, czy nie wyj[ za trzeciego. Te| piB, lecz wdowiec byB jak ona, dwoje maBych dzieci miaB, to przynajmniej miaBaby dzieci, mówiBa. Bo martwiBaby si, gdyby tak z pijanym, nie daj Bo|e, w ci| zaszBa. Z pijanym nigdy, postanowiBa sobie. Nie zniosBaby tego, gdyby rodziBy si na swoje nieszcz[cie. WidziaBa ju| takie. MiaBaby cel w |yciu, bo trudno |y z my[lami, |e na czBowieku si |ycie koDczy. A swoje, obce, ani z tego, ani z tego i tak nie wiadomo, co wyro[nie. Obce mo|e by nawet troskliwsze potem, |e mu si serce okazaBo, kiedy go serce wBasnej matki odumarBo. Kto wie, mo|e byBby dobry m|? RozpiB si dopiero, gdy go |ona z tym dwojgiem dzieci zostawiBa. I nie wiedziaB, co robi. M|czyzn zawsze wtedy pcha do wódki. Ale upije si, to nieraz pBacze przed ni, |e si upiB. I prosi, pomó| mi, pomó|