Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Sowieckie bombowce przestały latać nad miastem, a gorliwie nawołujące Polaków do buntu sowieckie radio umilkło. Nie było też widać śladu pomocy ze strony Wielkiej Brytanii i Stanów. Osamotnieni, przynajmniej na razie, Polacy mogli się przekonać, że ich zryw, zamiast przyśpieszyć odwrót wroga, wywarł skutek przeciwny: hitlerowcy sprowadzali posiłki, szykując się do kontrataku. Adolf Hitler nie zamierzał pozwolić, żeby miasto, które tak zuchwale mu się przeciwstawiło w roku 1939, a drugi raz podczas powstania w getcie, odzyskało wolność. Postanowił dać bezczelnym Polakom ostatnią nauczkę. Zniszczył już getto wraz z Żydami; nadszedł czas, żeby zniszczyć wszystkich warszawian z ich ukochaną stolicą. „Wszyscy mieszkańcy Warszawy muszą zginąć, nie będzie brania jeńców" -oznajmił Heinrich Himmler, któremu Hitler zlecił obrócenie stolicy Polski w perzynę. Do tego zadania szef SS wybrał generała Ericha von dem Bach-Zelewskiego, specjalistę od tropienia i zabijania partyzantów, dowodzącego pułkiem esesmanów i policji, złożonym w części ze skazanych kryminalistów. Po likwidacji powstania pułk miał zrównać resztę Warszawy z ziemią. „Z historycznego punktu widzenia to powstanie jest błogosławieństwem - piał z zachwytu Himmler do Hitlera. - Unicestwimy Warszawę - stolicę, serce Polski, kwiat narodu polskiego. Ten naród, który przez siedemset lat ... stał nam na drodze ... nie będzie dłużej zawadą dla nas i naszych dzieci". Stanisław Mikołaj czyk, którego wybuch powstania zastał w Moskwie, zaapelował do Stalina o sowieckie wsparcie dla AK, przypominając mu, że oficjalna sowiecka stacja radiowa wezwała Polaków do broni. Stalin odparł, że pragnąłby pomóc powstańcom. Dodał, że armia sowiecka chciała zdobyć Warszawę piątego i szóstego sierpnia, ale napotkała niespodziewanie silny opór niemiecki na obrzeżach. 315 Mikołajczyk pojechał do Moskwy za namową Churchilla i Roosevelta, żeby dojść ze Stalinem do kompromisu w sprawie składu powojennego rządu w Polsce. Ale George Kennan, mianowany radcą ambasady amerykańskiej w Moskwie, był zdania, że szansę na utworzenie w Polsce rządu, który nie pozostawałby pod całkowitą kontrolą Kremla, są bardzo małe i że nie ma żadnej nadziei dla Warszawy i jej obrońców. Mikołajczyk i reszta polskiej delegacji byli dla niego „przegranymi przedstawicielami przegranego ustroju". „Wiedziałem - napisał- że ... Rosjanie, tak jak przed stu laty, nie będą skłonni ... przyznać Polakom demokratycznych praw , które nie zostały dotąd wprowadzone w Rosji". Zaproszony na kolację wydaną na cześć Mikołajczyka w ambasadzie brytyjskiej, Kennan nazwał ten wieczór „trudnym". W stosunku Brytyjczyków i Amerykanów do Polski dostrzegł „brak powagi", niedbałą „beztroskę", z jaką dwa mocarstwa udzielały rad nieustraszonemu narodowi w sprawach dla niego najżywotniejszych. „Było mi bardzo przykro, że jakiś czas w tym uczestniczyłem - wyznał Kennan. - Wolałbym, żebyśmy, zamiast mamrotać słowa urzędowego optymizmu, wykazali dość rozsądku i dobrego smaku, by w milczeniu pochylić głowy przed tragedią narodu, który był naszym sojusznikiem". Kiedy do Warszawy wkroczyły podlegające Himmlerowi oddziały SS i policji, radiotelegrafiści Armii Krajowej wysłali do Londynu dramatyczne wezwania, prosząc o amunicję, broń przeciwczołgową, działa i inne rodzaje broni oraz o przysłanie Polskiej Brygady Spadochronowej i lotnictwa. Z każdą upływającą godziną Armia Krajowa czuła się coraz bardziej zapomniana i odcięta od świata - poczucie izolacji zwiększały doniesienia o postępach alianckiej ofensywy na froncie w Normandii i wyzwalaniu coraz to nowych francuskich miast i miasteczek. Bojownicy w Warszawie nie wiedzieli, że ich prośby zaczynają przynosić efekt. Drugiego sierpnia Churchill i Anthony Eden, pod naciskiem polskich przywódców cywilnych i wojskowych, wezwali niechętnych szefów sztabów do przyjścia z „maksymalną" pomocą Armii Krajowej. Szefowie zapytali generała lotnictwa Slessora, czy w ciągu najbliższych kilku nocy da się zorganizować loty dostawcze z Włoch do Warszawy. Slessor był zdecydowanie przeciwny temu pomysłowi. „Nigdy nie cofałem się z obawy o ofiary w ludziach, jeśli były one naprawdę uzasadnione - wspominał