Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Została z dwojgiem dzieci. Teraz utrzymanie ich spadło na barki Janiny, która zbyt mało zarabiała, aby dzieci najadały się do syta. Bolał ją fakt, że dzieci nie uczyły się. Bała się, że w przyszłości nie dogonią straconego czasu. Spędziłam u Janiny cały dzień. W pewnej chwili, gdy zostałyśmy same, oznajmiła mi, że otrzymała list od siostry z informacją, że od 10 stycznia jej znajoma z Józefowa będzie miała wolny pokój dla mnie. Objęłam Ja- ninę jak mamę i serdecznie ją uścisnęłam. Ze wzruszenia rozpłakałam się. W środę 6 stycznia 1943 roku zostałam w domu. Zaczęłam pakować moje rzeczy. Chciałam wszyć do palta kilka sztuk biżuterii, które otrzymałam od rodziców. Płaszcz w tych mroźnych dniach miałam ciągle na sobie. Mróz był tak ostry, że kiedy szyłam, palce mi zesztywniały i igła wypadała z rąk. Mimo to przygotowałam się do wyjazdu do Józefowa. Nagłe mocne uderzenie w drzwi zaskoczyło mnie, szybko otworzyłam. Zobaczyłam moją siostrę Rachelę. Za nią stała Renia i przytrzymywała ją. Przekroczywszy próg pokoju, Rachela zemdlała. Leżała na podłodze z zaciśniętymi zębami i wytrzeszczo- nymi oczami. Zaczęłyśmy ją cucić. Renia siłą otworzyła jej usta, a ja wlałam wodę, ale to nie pomogło. Położy- łyśmy ją na łóżku i zaczęłyśmy masować jej ręce i nogi. To poskutkowało. Rachela odzyskała przytomność. Ze ściśniętymi sercami stałyśmy nad łóżkiem i przyglądałyśmy się jej. Zrozumiałyśmy, że straciła dziecko, że przeżywa straszną tragedię. Zaległa grobowa cisza. Ani ja, ani Renia nie byłyśmy w stanie wydobyć z siebie słowa pociechy dla nieszczęśliwej siostry. Mijał czas, a my stałyśmy, czekając na słowo Racheli. Tymczasem nalałam z termosu herbatę i łyżeczką zaczęłam poić Rachelę. Powoli zaczynała rozgrzewać się i wkrótce zapadła w niespokojny sen. Dopiero teraz Renia się rozpłakała, całowała ją i ściskała. Wbrew swojej woli Renia musiała się rozstać z nami, albowiem bała się męża i Bartkowiaków. Szybko ruszyła do Milanówka. Przed jej odejściem zdążyłam jeszcze powiedzieć jej kilka uspokajających słów o przygotowanym dla mnie mieszkaniu oraz o tym, że w sobotę lub w niedzielę pojedziemy z Janiną do Józefowa, gdzie ona przedstawi mnie nowym gospodarzom. Podeszłam do Racheli. Siostra zmieniła się nie do poznania. Oczy miała spuchnięte, a wargi sine, popękane, jakby pocięte nożem. Twarz trupio bladą. Była załamana fizycznie i duchowo. Po ciężkich przejściach ciągle zapadała w sen przerywany bolesnymi westchnieniami, wybuchami szlochu. Całą noc czuwałam przy niej. Nad ranem, kiedy Rachela poczuła się nieco lepiej, usiadłam przy niej na łóżku, żeby ją wysłuchać. Zaczęła opowiadać: - Byłam razem z Lusią w Częstochowie, w domu dobrych Polaków. Było tam troje dzieci, z którymi Lusia szybko zaprzyjaźniła się i bawiła. W ciągu trzech miesięcy pobytu w Częstochowie otrzymałam od rodziców dwa listy. Była w nich głęboka tęsknota za wnukami i dziećmi. Grobowy smutek szarpał ich serca. Nie mogli zapanować nad rozpaczą. Mimo to starali się mnie uspokoić. Pomyślałam sobie: Dlaczego mam odmawiać ro- dzicom możliwości ujrzenia raz jeszcze wnuczki? Dlaczego nie spełnić ich życzenia? Być może jest to ich ostat- nie pragnienie w życiu? Ja także uległam głębokiej tęsknocie za rodzicami. Kilka dni przed Wigilią, kiedy pocią- gi były przepełnione, nabrałam odwagi. Wzięłam Lusię i nie namyślając się dłużej pojechałam do rodziców. Za- stałam ich pogrążonych w smutku, rozpaczy i obojętności wobec losu. Na nasz widok twarze ich rozjaśniły się. Trudno wprost opisać ich miłość do Lusi. Wyrywali ją sobie z rąk. Tulili ją, ściskali i całowali każdy paluszek z osobna. Były to jedyne chwile radości w ostatnich dniach ich życia. Nagle Rachela po raz wtóry załamała się i osłabła, Ocuciłam ją. Powoli uspokoiła się, wróciła do siebie. Znów zaczęła opowiadać. Pozwoliłam jej mówić, aby doznała ulgi i dała upust swoim cierpieniom. We wtorek 5 stycznia hitlerowcy zaczęli zganiać ostatnich pozostałych przy życiu Żydów z okolicznych miasteczek. Wyciągali ich z piwnic, strychów, schronów. Spędzili ich w jedno miejsce, skąd odprawili transpor- tem do Treblinki. Noc była mroźna