Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

A że była to niedziela, gość wyłowił z misy krup spory kawał mięsa, a i na rozgrzewkę znalazł się kubek grzanego miodu. Długo tej nocy migotały świeczki w klasztorze to tu, to tam, i długo w noc przeciągała się rozmowa Rudego — on to był bowiem owym podróżnym — ze świątobliwym i mądrym ojcem Michałem. Mijał czas, a Rudy nie pokazywał się w okolicy. Żałowały go baby, bo nie tylko zgrabne miotły wiązał, ale umiał naprawiać różne rzeczy, bajał ciekawe historie i humor miał zaraźliwy, że i nieboszczyka postawiłby na nogi. Aż tu nagle, kiedy świat cały zaczął maić się i rozkwitać, a słowiki koncerty urządzały w krzewach — zjawił się. Widać, że nil chędogą i jak zwykle uśnj jawił, otaczały go babjB o dalekich światach i syn kładnie rozpytywać o stal cały za siebie małe kęski] czarami, bo właśnie tam, równie. Rudy pokręcił się tM mioteł, ponaprawia), fl knął. Teraz szedł już M długa, żmudna, ścieżki w zwierza. Uzbroił się w ł] nóż od ojca Michała. Jaj rżał nie jeden, ale trzy wnet połapał. lały się resztki mioteł, nad nimi zapach sm łem. - Dookoła r ludzkich oczu, się w kudłaty gbwę, splunął tvz\ r&i\ Znowu nie b^\o sio tj dziła najdłuższa woc ^ tem, a drzewa rzucały puszczy, odzierając rt Rudy tym razem pr. wozem, zaprzężonym' rytym sosnowymi gaic Naprędce sklecił szała: drzewo na ognisko, pr: strawę. Wołom rzuci! ¦ sko płonęło wesołym b" i żywiczne sosnowe gd ne krupy. Po wieczerzy boty. Oczyścił plac do< popalił resztki diabels układając wielki stos si garści jakiegoś sucfesą ogrzewany oddechem/ 148 o "Rudym i tak pozo- prócz wiązania mio-ć, skąd te czarownice a itp. Długo nie mógł krutnie się czarownic dy deszcz siekł niemi-mość wypełniała każ-y klasztornej na pod-im rozespany głos z okienko we wrotach. 7tał w otwór podróż-wcy. ttle łojówki zobaczył ną ludzką postać. Za-żny wszedł do środka. skąd'? bo przecie wyście ten Tu wędrowiec wydo-\ Chrystusa. vejdźcie, proszę. — I ; przebrać w suchą o-zymim kominku. Póź-ić wyłowił z misy krup izł się kubek grzanego iztorze to tu, to tam, i 10 - on to był bowiem drym ojcem Michałem, i okolicy. Żałowały go le umiał naprawiać róż-miał zaraźliwy, że i nie-, kiedy świat cały zaczął rządzały w krzewach — zjawił się. Widać, że nie działo mu się źle. Gębę miał tłustą, odzież chędogą i jak zwykle uśmiech od ucha do ucha. Gdzie się tylko pojawił, otaczały go baby i dziewki, a on jak zwykle prawił im dziwy 0 dalekich światach i sypał żartami jak z rękawa. A wszystkich dokładnie rozpytywał o stare osiedle Radostów. Baby spluwały i rzucały za siebie małe kęski chleba - ofiarę bogom na obronę przed czarami, bo właśnie tam, w Radostowie znajdowała się Balia Czarownic. Rudy pokręcił się tu i ówdzie, poprzepytywał, nawiązał trochę mioteł, ponaprawiał, co mu dano do naprawienia, i znowu zniknął. Teraz szedł już prosto do siedziby czarownic. Droga była długa, żmudna, ścieżki wąskie, puszcza wielgachna, pełna dzikiego zwierza. Uzbroił się w łuk i strzały, a za pasem miał poświęcony nóż od ojca Michała. Jakież było jego zdziwienie, gdy wreszcie ujrzał niejeden, ale trzy ogromne głazy. Aż mu dech zaparło! Ale się wnet połapał. Wokół jednego, a musiał to być głaz czarownic, walały się resztki mioteł, garnków i znać było ślady ognisk. Unosił się nad nimi zapach smoty* - Oj, to, to - pomyślał - dobne trałem. — Dookoła rosły olbrzymie drzewa, które chroniły głazy od ludzkich oczu, zresztą w pobliżu żadnej osady nie było. Podrapał się w kudłatą głowę, rozejrzał dobrze dookoła, przeżegnał się, splunął trzy razy za siebie i ruszył z powrotem. Znowu nie było go przez kilka miesięcy. Wrócił, kiedy nadchodziła najdłuższa noc w roku. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, a drzewa rzucały długie cienie. Zimne wietrzyska hulały po puszczy, odzierając resztki liści ze śpiących drzew. Rudy tym razem przyjechał do puszczy w Radostowie wielkim wozem, zaprzężonym w cztery, woły, ładownym wysoko, a przykrytym sosnowymi gałęziami. Zatrzymał się dość daleko od głazu. Naprędce sklecił szałas dla siebie i bydląt. Zaczął zbierać chrust i drzewo na ognisko, przy którym miał zamiar się ogrzać i uwarzyć strawę. Wołom rzucił wiązkę siana. Noc już zapadła, kiedy ognisko płonęło wesołym blaskiem. Trzaskały w nim pachnące jałowce 1 żywiczne sosnowe gałęzie, w garnku bulgotały dobrze omaszczone krupy. Po wieczerzy nie spoczął jednak. Zabrał się do nowej roboty