Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Widział gniew i bardziej niż kto inny rozumiał jego przyczynę. Jego spojrzenie było spokojne, a głos przyciszony, ale zdecydowany. - Mylisz się, jeśli myślisz, że mam coś przeciw ambicji. Ja jestem ambitny i przez to świetnie mi się powodzi, ale - powiedział z naciskiem - jest różnica między ambicją, która cię pobudza, a ambicją, która cię zżera. - Nie osiągnąłbyś tego, gdybyś był ciapą. Dlaczego to jest o.k., gdy ty to robisz, a jak ja - to nie? - Jennifer odsunęła od niego rękę z błyskiem w oku. - Nie przekręcaj moich słów. Zawsze lubiłem utalentowane, agresywne i niezależne kobiety. Chyba właśnie to mi się w tobie podoba. Żałowała tak jak on, że w ogóle zaczęli tę dyskusję, ale zaczęli i trzeba było ją jakoś zakończyć. - Chodzi o to, Jennie, kochanie - mówił dalej - iż jesteś tak zaślepiona, że chyba nie doceniasz swojego obecnego sukcesu. Jesteś gwiazdą, ale nie chcesz tego zaakceptować. Ciągle szukasz czegoś więcej, po omacku. Myślę, że jesteś zafascynowana ambicją dla ambicji, tak jak niektórzy zakochują się na samą myśl o miłości. Słowa Josha zdziwiły ją tak, że aż zadrżała. Miał rację. Rzeczywiście, nigdy nie była całkiem zadowolona z siebie. Nie pierwszy raz o tym dyskutowali. Zastanawiała się teraz, że może Josh ma rację, twierdząc, iż chęć ocalenia Jolie była dla niej tylko kolejnym wyzwaniem. Potrząsnęła głową na myśl, że byłaby wreszcie zadowolona z tego, co osiągnęła. Josh milczał, dając Jennifer czas do namysłu. Obserwował ją, gdy odzyskiwała pewność siebie. Westchnęła, a jej jedwabna bluzka uwydatniła kształt piersi. Przypomniały mu się te noce, kiedy wtuleni w siebie kochali się. Później zwykle leżeli obok siebie nago i rozmawiali. Mówił jej o swoich marzeniach śmiało i ze zdecydowaniem. Jennifer mówiła drżącym głosem, gdy przedstawiała mu swoje marzenia, chciała opuścić rodziców, piekarnię i wszystko co się z tym wiązało. Chciała czegoś lepszego, a on obiecał jej to dać. - Co tam u Charlesa? Pytanie zaskoczyło Jennifer. - Jest bardzo zajęty - powiedziała. - Wiesz jak to jest, kiedy się jest wziętym prawnikiem. - Nie, skąd mam wiedzieć? - To... bardzo trudne. - Czy jest coś, o czym chciałabyś porozmawiać? Mnóstwo, pomyślała. Między nią a Charlesem pojawiło się coś, czego nie potrafiła określić. Było to dla niej tajemnicą. Kiedyś naprawdę się kochali, a teraz byli w stosunku do siebie układni. Wciąż wspierali się uczuciowo, ale nie pragnęli się już jak dawniej. Byli jak dobrzy znajomi. Może dlatego, że tak było wygodniej albo dlatego, że ostatnio miała tak mało czasu dla męża. Łatwiej było grać na zwłokę, niż przyznać się do przegranej i spróbować coś z tym zrobić. - Nie mamy dla siebie zbyt wiele czasu. Ciągle się ze sobą mijamy. Josh musiał przyznać, że to wyznanie sprawiło mu przyjemność. Nigdy nie życzyłby Jennifer nieszczęścia, ale na samą myśl, że w małżeństwie Charlesa Tylera Cranshawa nie wszystko układało się cudownie, zaczynały mu przychodzić do głowy różne rzeczy, o których nie powinien myśleć. Drzwi, które uważał za bezpiecznie zamknięte, właśnie się odrobinę uchyliły. - Jeśli chciałabyś się kiedyś zwierzyć - powiedział delikatnie - jestem zawsze do dyspozycji. - Wiem - powiedziała i spojrzała na zegarek, unikając jego spojrzenia - ale muszę spotkać się z człowiekiem od urządzania przyjęć. Josh zapłacił rachunek i obydwoje wstali. Nie mieli jednak ochoty się rozstać. Jennifer przypominała sobie, że był taki czas, kiedy nie mogła się doczekać, żeby uciec od Josha. Ale to było dawno temu, a teraz nie miała siły myśleć o przeszłości. Było tam tyle spraw do przemyślenia. Poza tym nie było sensu patrzeć w przeszłość. "Co się stało, Lady Makbet, pomyślała, to się nie odstanie". Josh zatrzymał dla niej taksówkę i pomógł jej wsiąść. Kiedy pocałował ją na pożegnanie zdał sobie sprawę, że Jennifer należy do kogoś innego. Czuł ciągle jej pocałunek gdy patrzył za znikającą za rogiem taksówką. Czuł, że myślała o czymś więcej niż o promocji hawajskiej mody i o przyjęciu. Wiedział, że nie powinien się angażować, ale od dawna już się zaangażował i teraz nie mógł tego odkręcić. Rozdział piąty Jennifer spędziła swoje wczesne dzieciństwo otoczona babkami i struclami. Każdy sklepikarz na Broadwayu ją znał. Codziennie siedziała w oknie piekarni rodziców ze swoimi rudobrązowymi lokami i machała do nich zza szyby. Wszyscy uważali, że w Jennifer jest coś szczególnego. Jedni byli urzeczeni dużymi, zielonymi oczyma, które błyszczały psotnie, i szerokimi ustami uśmiechającymi się figlarnie. Innym podobała się jej niewinna szczerość i zaraźliwy śmiech. Czasami można ją było spotkać poza oknem, usadowioną na drewnianym stołku. Nosiła wtedy duży, biały fartuch szargający się po ziemi. Była tak poważna, jak tylko mogła i używała swojego najbardziej dorosłego głosu, pytając się czy ktoś woli bułki z cebulą, czy z miodem. Jennifer kochała piekarnię. Byli tam jej rodzice, brat i zawsze jakieś słodycze, a poza tym była podziwiana przez wszystkich. Jennifer nie miała zmartwień. Była za mała, żeby na coś narzekać. Piekarnia była mała, trzeba już ją było odnowić, bo kolor ścian wyblakł. Na ścianach za dziwnymi, oszklonymi szafkami wisiały kolorowe obrazki ze smacznie wyglądającymi ciastkami i plackami. Za kasą znajdowały się zdjęcia rodzinne i jakieś skrawki papieru przyklejone do oszklonej wnęki. Za ladą stała lodówka, której zamrożone szyby zasłaniały pojemniki z lodami, ciastka i kartony z mlekiem. Obok była skrzynka ze słodyczami, a w niej pączki, krówki, herbatniki, wafelki, gumy do żucia, różne czekoladki i cukierki