Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- O tym, co jest dobre dla mojego syna, ja bd decydowaB! ja i nikt inny! Zrozumiano?! - Walczak uderza dBoni w biurko doktora Kaczmarskiego, twardo patrzc mu w oczy. - Na jutro ma by wypis! Dzieciak spdzi [wita w domu! " " " " " " " " " Kiedy przyszedB po raz trzeci, nie miaBa siBy znów go odesBa. - Nie ma pan nic do roboty w domu? - zapytaBa. - Mycie okien? Trzepanie dywanów? Zakupy? - Mam. Robi to w przerwach - odparB Szymon z u[miechem. - Dzieciaki... -westchnBa Bunia. - Linki jeszcze nie ma, ale zadzwoni do wnuczki. Mo|e dowiem si, kiedy wróc. Pod warunkiem jednak, |e w tym czasie pan wyprowadzi psa. SByszc sBowo  psa", Belka natychmiast melduje si przy drzwiach, wykonuje siad i dono[nie wyszczekuje gotowo[ odbycia spaceru. Widzc niepewn min Szymona, Bunia nie mo|e powstrzyma si od dodania: - Prosz si nie ba, jest szczepiony. Szymon idzie ulic Okrzei, rozgldajc si z nadziej, |e przypadkiem natknie si na Link i bdzie miaB okazj da jej prezent. Bez [wiadków, bez [widrujcego spojrzenia starszej pani. Ale co[ cignie go z powrotem, bo wci| ma wra|enie, |e ona wBa[nie przed chwil wróciBa. Po kwadransie Bunia rozwiewa jednak jego nadzieje. - jest ju| w MiDsku, ale gdzie[ poszBa. |ej matka nie wie dokd. Nie wie te| dokBadnie, kiedy Linka wróci. Przykro mi, |e tak niewiele mogBam pomóc... Co pan zrobi z prezentem? - Domy[liBa si pani? - Nie byBo to Batwe, zwa|ywszy na rozmiar. No i kolorowy papier te| stanowiB nie lada utrudnienie - |artuje Bunia. - Zreszt, prosz to nazwa kobiecym w[cibstwem. Wic jak, czeka pan czy wraca do dywanów? 153 - Pójd ju| chyba - decyduje nagle Szymon. - Pózno si zrobiBo. Czy... jak pani my[li... MógBbym? - My[l, |e tak. Wigilia jest dopiero jutro, jest jeszcze mnóstwo *r czasu. Szymon u[miecha si z ulg. - Racja! Dzikuj! WesoBych [wit! Doktor Kaczmarski potrzebuje kilku minut, by ochBon, po czym wychodzi na oddziaB. Z daleka widzi granatowy szlafrok. Chwil przyglda si chBopakowi, z trudem posuwajcemu nogi po [liskiej posadzce. Podziwia jego determinacj i upór. Grzesiek jest sam, ale jego rce mimowolnie szukaj dziewczyny, na której ramieniu mógB si wczoraj oprze. - Zdejmij, bracie, te narty! - [mieje si doktor. - Twoja dyscyplina to chód, ju| zapomniaBe[? Grzesiek patrzy na niego, nie rozumiejc. - {artowaBem! Zwietnie ci idzie! Ale grunt to konsekwencja. Codziennie po trochu. Pamitaj o tym i nie spdz caBych [wit przed telewizorem! - Nie da rady, w naszej sali nie ma telewizora