Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie było ich. Nadzieja, a z nią odwaga, opuściły obecnych. Wszyscy wydali westchnienie ulgi na wieść o rychłym powrocie. Przed wyruszeniem w drogę Ben Raddle i przewodnik obeszli po raz ostatni podnóże wulkanu. Może wybuch wyrzucił z tej strony kilka odłamków złotodajnego kwarcu? Niestety. Odłam skały, który po zgładzeniu Huntera zatoczył się aż do nóg inżyniera, był jedyną pamiątką, która wraz z nimi dotrze do Kanady. Wybuch nie zmienił kierunku. Wszystkie substancje: kamienie, żużel, lawa i popiół, bez przerwy wpadały do morza, niekiedy nawet o dwa kilometry od wybrzeża. Wybuch nie stracił na sile i niepodobieństwem było osiągnąć szczyt Golden Mount. W tym samym czasie, gdy Ben Raddle i przewodnik badali okolice wulkanu, Jane Edgerton zbliżyła się do Summy Skima, który spokojnie palił fajkę. Jak wówczas, gdy po raz ostatni schodzili ze szczytu góry, Jane czuła się zmęczona, co dodało jej jeszcze wdzięku. — Niech mi pan wybaczy — rzekła z pewnym zmieszaniem — ze nie podziękowałam panu jak należy, ale dopiero dziś rano dowiedziałam się, jaki nowy dług wdzięczności zaciągnęłam względem pana. — Któż był tym gadułą? — zaczął Summy Skim podrażnionym głosem. — Patrick powiedział mi wszystko — przerwała Jane łagodnie. — Wiem, ze życie zawdzięczam pańskiej przytomności i pańskiej odwadze… Kiedyś — dodała z nieśmiałym i wzruszającym uśmiechem — miałam śmiałość powiedzieć panu, że spłaciłam swój dług wdzięczności. Przyznaję dzisiaj, ze nie potrafię spłacić go nigdy. — To Patrick zawrócił pani głowę niepotrzebnie — odpowiedział wymijająco Summy. — Jest on w takim razie bardzo skromny, gdyż właściwie to tylko jego zasługa. — Nie, panie Skim — odezwała się z większym zapałem. — Wiem, jaką rolę odegrał w tym Patrick i zachowam w swym sercu miejsce dla niego, do którego ma prawo. Ale wiem również, jaki pan wziął w tym udział. — Mój udział? — zaprzeczył Summy. — Ja odegrałem tylko rolę myśliwego i nic więcej. Myśliwy widzi przed sobą uciekającą zdobycz i celuje do niej. To bardzo proste… Summy zatrzymał się nagle i udając gniew, zawołał: — A zresztą, dość już tego. Nie chcę, aby mi wspominano o tej sprawie. — Niech i tak będzie — zgodziła się Jane Edgerton. — Mówić o niej nie będę, ale myśleć — zawsze. Wyprawa ruszyła w drogę o godzinie ósmej. Inżynier i Summy Skim szli na czele, a za nimi Jane Edgerton na wozie powożonym przez Neluta. Wozy, naładowane całym dobytkiem ciągnęły pod nadzorem przewodnika. Zapasy żywności były obfite, gdyż polowanie i połów ryb pozwoliły zaoszczędzić większość konserw. Zresztą po drodze nie brak będzie kaczek, kuropatw i grubszej zwierzyny. Pogoda była niepewna, co zresztą nie było dziwne o tej porze roku. Należało jednak mieć nadzieję, że w końcu sierpnia dotrą do stolicy Klondike, jak również, ze zbytni chłód nie będzie im dokuczał na nocnych postojach. Gdy wyprawa zatrzymała się na ranny posiłek, Golden Mount był jeszcze widoczny na horyzoncie. Ben Raddle wpatrywał się w jego zarys, nie mogąc oderwać oczu od dymu, unoszącego się ze szczytu wulkanu. — Przestań już, przestań, Ben — rzekł mu Summy Skim. — Złoto zamienia się w dym, jak wiele innych rzeczy na tym świecie. Nie myślmy już o tym. Musimy teraz patrzeć nie w tę stronę, lecz w tamtą. Przy tych słowach Summy wyciągnął rękę na południowy wschód, mniej więcej w kierunku jego drogiego Montrealu. Za wspólną zgodą Ben Raddle i przewodnik obrali nową drogę powrotu. Zamiast zbaczać na wschód, a tym samym przejść obok Fort Mac Pherson, miano się udać w prostej linii na południe. Tym sposobem droga będzie o wiele krótsza. Wody zaś nie zabraknie w tej okolicy nawadnianej licznymi rzeczkami, szczególnie przy źródłach Porcupine River. Gdy dzień miał się ku końcowi, podróżni zwrócili uwagę na liczne szczeliny w ziemi, które trzeba było nieustannie omijać, a które wpływały na znaczne opóźnienie podróży. Gdyby przeszkoda ta ciągnęła się dłużej, trzeba byłoby zboczyć na prawo lub na lewo, dopóki nie natrafiłoby się na grunt odpowiedniejszy do jazdy. Na szczęście po przejściu kilku kilometrów sytuacja zmieniła się na lepsze. Szczeliny, choć coraz głębsze, stawały się w zamian coraz rzadsze. Stopniowo zbliżały się do siebie, aż wreszcie spotykano tylko szerokie wyrwy ziemi, jak gdyby utworzone z kilku mniejszych, które dały im początek. Zjawisko to powtarzało się z matematyczną niemal dokładnością. W odległości sześćdziesięciu kilometrów od Golden Mount, była już tylko jedna, ale tak wielka szczelina, że należało ją nazwać wąwozem. Pęknięcie to, głębokie na piętnaście metrów, a szerokie na sześćdziesiąt, z poszczerbionymi brzegami, jak gdyby po nagłym wstrząsie, ciągnęło się z północy na południe z lekkim zboczeniem na zachód. Szło jakby prawie w prostej linii do Dawson, wyprawa trzymając się więc jego wschodniego krańca, nie potrzebowała się obawiać, ze zboczy z linii prostej. Osobliwa ta szczelina dostarczyła obfitego tematu do rozmów. Olbrzymi rów ciągnął się w nieskończoność, nie zmieniając swego kierunku. Z jego zboczy, na których nie rosła najmniejsza kępka trawy, z cząstek humusu, którego nie zmył jeszcze żaden deszcz, wnioskować było można, że powstał niedawno. Jaka siła mogła dokonać tego olbrzymiego dzieła w przeciągu jednej chwili? — To Golden Mount — odpowiedział Summy Skimowi Ben Raddle, gdy został o to zapytany. — To wtórny wpływ działania wulkanu. Przed wybuchem, o ile sobie przypominasz, odczuliśmy gwałtowny wstrząs ziemi, a z południa horyzont przez jakiś czas był zasłonięty tumanem kurzu. Wiesz teraz, skąd pochodził ten pył. — W takiej odległości od góry? — zawołał niedowierzająco Summy Skim. — Nie jest to wcale rzeczą dziwną — odrzekł inżynier. — Bardzo często wulkany są przed wybuchem powodem takiego rodzaju niespodzianek i to na daleko większej odległości. Lecz wszystko się uspokaja, gdy tylko wewnętrzne ciśnienie zdoła znaleźć dostateczne ujście przez krater, co właśnie zaszło w tym wypadku. Dopiero 12 sierpnia przebyto koło podbiegunowe. Droga, choć krótka, była za to gorsza i nie można było pokonać więcej niż dwanaście do piętnastu kilometrów dziennie. Przewodnik żałował mocno, że nie trzymał się dawnej drogi przez Fort Mac Pherson. Na szczęście zdrowie dopisywało wszystkim. Silni Kanadyjczycy, przyzwyczajeni do trudów, nie odczuwali wcale zmęczenia… Szeroka szczelina, powstała wskutek działalności wulkanu, towarzyszyła podróżnym w ich drodze na południe