Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Od kilku lat z grupą zapaleńców czyścił i podpierał sklepienia pod ulicą Świętego Pawła. Proust twierdzi, że właśnie tędy przemykał się swego czasu markiz de Sade, książę ciemności, na połów kolejnych ofiar swych niecnych zapałów. Twierdzi ponadto, że bogacze z Le Marais trzymali w piwnicach i podziemnych kryptach pałacowych mroczne przedmioty pożądania i magiczny sprzęt. Geroges Proust zgromadził w prywatnym muzeum ponad trzysta przedmiotów, urządzeń i narzędzi służących do wywoływania duchów, wróżenia przyszłości, uzdrawiania, pocieszania, zadziwiania, zawracania, przewracania, podrabiania, przestraszania oraz wszelkich pozostałych działań magicznych. Piwnice zamienił w dekoracje do nieustającego spektaklu: tu dama bez ciała przenika przez ścianę, ówdzie lustro zamienia młodzieńca w kamień lub fusy tańczą po porcelanie w rytmie wiedeńskiego walca. Pod ścianami maszyny do szukania straconego czasu, na trójnogach szklane kule, na lwich łapach skrzynie do piłowania niewiast. Geroges Proust co godzinę rozpoczyna przedstawienie. Trzykrotnie klaszcze w dłonie i wtedy automaty prostują sprężyny, wirujące stoliki przytupują nogami, szklane kule wznoszą się ku sklepieniu jak mydlane bańki. Z kątów wyzierają rozczochrane łby czarownic, a duch kołatka kołacze w kantorku. Cena biletów przystępna. Dzieci i koty-Behemoty korzystają z poważnej zniżki. Walter Benjamin uwielbiał magię, szklane kule, lalki i automaty. W snach unosił się nad Paryżem zbudowanym z marcepanu i przez mdławe kominy wnikał do podziemnych jelit miasta bulgoczącego jak płynna czekolada. Beniamin słuchał wróżb i studiował Torę. W muzeum Georgesa Prousta stanąłem z dalmatynką Gratką przed automatem do wróżenia przyszłości. Automat składał się z budki telefonicznej w stylu londyńskim, w której tkwiła dama z gutaperki oraz szklana kula. Po wrzuceniu pięciu franków kula rozgorzała rumieńcem dziewicy, a dama puściła do mnie oko. Czarne plamki na sierści Gratki stały się białe, sierść ściemniała. Z budki wraz z chichotem dobyło się rzężenie: „Annuszka już rozlała olej słonecznikowy”. Od tej chwili czekam, aż nadjedzie tramwaj i uparcie godzę się ze światem. 13. Po raz sto dziewięćdziesiąty dziewiąty poszedłem do Biblioteki Narodowej przy ulicy Richelieu z duszą na ramieniu, ponieważ po wielkiej hali czytelnianej hulają tam takie przeciągi, że zapadam z reguły na płuca po przejrzeniu kilku zaledwie druków. Zabrałem więc do plecaka zapas chusteczek i butelkę calvadosu. Na szczęście chusteczki okazały się zbyteczne, ponieważ do czytelni nie dotarłem. Wzrok mój przykuł plakat wystawy: Wiosna geniuszów. Takiemu zaproszeniu oprzeć się nie sposób. Wystawa w Bibliotece Narodowej poświęcona jest „genialnym dzieciom przez wieki”. Tym wszystkim przemądrzalcom, którzy komponowali, malowali, pisali i wyczyniali rozmaite cuda, jeszcze zanim nauczyli się chodzić i wypluli z mlecznych zębów rąbki uwalanych kałem koszul. Wystawa dzieli się na cztery części: cudowne dzieci w czasach starożytnych i średniowieczu, cudowne dzieci w epoce klasycznej (to znaczy w stuleciach: XVI i XVIII), przykładne dziatki i geniuszki doby romantycznej, superzdolna dziatwa i upadek geniusza w wieku XX. Zamiast spodziewanych słojów z formaliną, w Bibliotece Narodowej obrazy, grawiury, dokumenty, nostalgia i wiatr historii. W czasach antycznych i w średniowieczu cudowne dziecko budziło grozę. Nie narodzone życie przyszłego geniusza uchodziło za frukt spółkowania dziewicy z diabłem lub innym złym duchem. Zły duch lub diabeł dosiadał dziewicy we śnie, co jednak dziewiczego braku czujności nie usprawiedliwia. Na wystawie w paryskiej Bibliotece Narodowej wisi cudny obrazek przedstawiający uśpioną dziewicę w długiej szacie bławej barwy, na którą wdrapuje się mizernej postury wysłannik piekieł w kolorze niewymownym. Wzrok ma pazerny, wąsik polski, a kosmatą łapą uciska wzgórek łonowy ofiary. Cudowne dziecię mogło w średnich wiekach wypaść zza grzbietu nieba. I wtedy artyści przedstawiali je w postaci Dzieciątka, o czym świadczą choćby trzy akwaforty Rembrandta: Chrystus stojący pośród uczonych w piśmie, Chrystus siedzący pomiędzy faryzeuszami, Chrystus z Rodzicami w świątyni. Jednak cudowne dziecko bardzie w owych czasach przerażało, niż podniecało nadzieję. Strach przed dziecinnym starcem i starym dzieckiem okazywał się silniejszy niż ewentualne pożytki z geniusza. Wiele wieków musiało upłynąć, zanim Jung odkrył, że stare dziecko to archetyp. W czasach klasycyzmu i baroku dziecko przestało być właściwie dzieckiem i stało się starym malutkim, o czym świadczy na przykład los Mozarta. Od niemowlęctwa ubierano go w kretyńskie żaboty, pończochy i peruki oraz pudrowano. Kiedy usiadł do klawesynu w wieku lat siedmiu, to pod pupę trzeba było wsunąć mu poduszkę, bo nie widział klawiszy. Ampere nabazgrał w wieku lat trzynastu Traktat o stożkach, Pascal-dziewiętnastolatek skonstruował kalkulator na korbę, van Dyck zaczął machać pędzlem jako dziewięcioletnie dziecię i założył własną pracownię w wieku lat szesnastu. Im wcześniej się dziecię starzało - tym lepiej. Na szczęście Jan Jakub Rousseau odkrył zdziwionemu społeczeństwu skarby szczenięcej duszy jako duszy dziecięcej. Wiadomo jednak, że dopiero romantyzm zrobił z cudownego dziecka półboga albo wampira ze smoczkiem w buzi lub nożem w piersiach. Dla pokolenia 1830 roku dziecięctwo stało się prawie koniecznym warunkiem geniuszu. Albo „dzieckiem w kolebce kto łeb urwał hydrze”, albo klapa, czyli burżuj. Przykładów tyle, że wyliczać nie warto. W Bibliotece Narodowej leżą za szkłem, między innymi, szkice Flauberta do Pani Bovary napisane w wieku lat szesnastu, pierwsze ekstazy wierszowane czternastoletniego Wiktora Hugo, kompozycje Saint-Saensa zapisane w wieku lat pięciu. Nasze podłe stulecie zaczęło się nieźle, bo Picasso namalował Dziewczęta o bosych stopach w wieku lat czternastu, a Aragon skreślił pierwszy poemat, kiedy miał sześć lat. Dopiero później się ześwinił