Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Znowu były łąki podmokłe i bagniste. Napotkaliwóz załadowany starą ściętą topolą. Koła wozu uwięzly w mokradłach,chłopi mały chłopaczek nie potrafili ulżyćchudej, białej szkapinie. Pomóżcie,luuuudzie wolał chłop. Luuuudzieeee beczał chłopak. W milczeniu chwycili się szprych w kołach. Podparli ramionamidrzewo na wozie. Jakby bez wysiłku postawiliwóz na suchej drodze. Ale ten, zdawało się, niedostrzegalny wysiłek wyczerpał ich zupełnie. Zatrzymali się obok wozu z topolą, dyszeli głośno, piersi im chodziły,z gardła dobywało się rzężenie. Za czym, ludzie, idziecie? pytał chłop z wozem. Milczeli. Potem wolniutko, noga za nogą, powlekli się z powrotemw stronę Gaju. Chłopina rzucił lejcesynowi, asam dobiegi tłumu. Ja też. Jateż powtarzał kuśtykając. Okazało się, że miałdrewnianą nogę. Uszli może z półkilometra i znaleźli leżącego w błocie człowieka. Martwy jużbył, szeroko otwartymi oczami patrzyłnieruchomo w szare od zmierzchuniebo. Pawełi Bielinek rozpoznali staruszka, któryszedł z nimi nie wiadomodokąd. Nie zdążył szepnął Bielinek zdejmując czapkę. Ludzie przystanęli obok trupa. Zajrzeli w starczą wychudłą twarz,w szkliste nieruchomeoczy. Chłopi jakby oprzytomnieli. Spojrzeli na siebie, na zdziczałe, mokre od deszczu twarze, przekrwione oczy. Deszcz mżył coraz słabiej i słabiej. Wieczór leżał napolach, ciemniała szarość. Stali wszczerym polu, wciszy i jakby w wielkim spokoju, który otaczał ich zewsząd, zamykałsię wokół nich. I właśnie wtedy przez tę ciszę przedarłsię czyjś ochrypły śpiew. Wten spokój, który ich otaczał, wnikał głos donośny, choćjeszczedaleki, zbliżający się drogą zza niewielkiego wzgórza. Ktoś nadchodziłi śpiewał. 111 Jl. Szedł wolno, głos jego jakby oddalał się i przybliżał. Nie rozróżniali słów,a możesłów żadnychnie śpiewał, tylko tak sobie gardłodarł, bo podobało mu się, że głos dzwoni w ciszy. Wreszcie zobaczyli go na szczycie wzgórka. Aaaahooooj! - Aaahhheeeej! śpiewał. Czarną podłużną plamązarysował się na tle poczerniałego nieba. Plama ruszała się w lewo, w prawo,płynnie, jakby tańcząc. Nadchodzący zataczał sięprzez całą szerokość drogi. Wydawało się, że zarazzatoczysię jeszcze bardziej i upadnie. Lecz nie, prostował się i szedłnaprzód. Ahhhooooj! Aaaahhheeej[jj! Był już blisko. Rozpoznali szeroki kapelusz. Jeometra! krzyknął Mrówka. Wydarł sięim z piersi radosny ryk: Jeeeometraaaa"! Na rozstaju dróg przed Urzędem Gminnym rozpalono ognisko,aby ogrzalisię ludzie, oczekujący poranka ipodziałuziemi. Przez całąnoc próbowano ocucić geometrę z pijackiego zamroczenia, w którym jaksię okazałoznajdował się już od kilku dni. Przygniatanogeometrze żołądek,żeby wyrzucił z siebiesamogon, chłopikładli muw gardło brudne paluchy, aby się zerzygał. Oblewano go wodą, potemsuszono przy ognisku, znowu oblewano i suszono, nawet wódkę wniego wlewano. Geometrajednak ciągle był prawie nieprzytomny, głowachwiałamusię na szyi i opadałana piersi, a gdy na krótkie chwileodzyskiwał siły, rozglądał się wokół siebie przerażonymi oczami i wykrzykiwał: Precz ode mnie, szatany! Boże,bądźmiłościw mnie grzesznemu. Nie rozumiał geometra ani gdzie jest, ani dlaczego się znalazł przypłonącymognisku. W czerwonymblasku płomieni nieogoleni chłopiwyglądalijak zjawy piekielne. Nieraz już w ostatnim czasie miewałgeometra przeróżne widzenia, zawsze gdy zbyt długo pił samogon. Nigdy jednak zjawy te nie stawały się tak bardzo materialne, nigdyogieńpiekielny, który musię zwidywał, nie był tak prawdziwie gorącyi wyrazisty. Zaciskał więc geometra powieki, bo wtedyznikał mu 112 i z oczu ogień piekielny i rojące sięwokół niego szatany. Ale \wówczasdiabelskie ręce ugniatały mu żołądek, oblewały go zimną wodą, wlewały mu do ust wódkę lub parzyły ogniem. Straszna to była noc dlageometry. Na próżno się szarpał, na próżno wyrywałpróbując uciec. Dziesiątkisilnych rąk zatrzymywały go na miejscu,znowu gniotły,ziębiły wodą lub parzyły żarem ogniska. Tej nocy wiele ludzi biwakowało pod gołym niebem przy ogniskuna rozstaju dróg. Cuceniegeometry było tak wesołą zabawą, że nawetd, co mieszkali w pobliżu, woleli pozostać na chłodzie, byle tylko nieuronić nic z dziwnego widowiska. Ludzi było sporo, a choćjuż niepadał deszcz, noc trwała zimna