Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ojciec wysłuchał mnie, pokiwał głową i złożył na kolanach obandażowane ręce. Pod opatrunkami miał ogromne pęcherze, których dorobił się przy kopaniu. — Cóż — rzekł. — Mogę tylko powiedzieć, że więcej jest dziwnych rzeczy na tej ziemi, niż dane nam będzie poznać, nawet gdybyśmy żyli sto razy. Dzięki Bogu, że nic wam się nie stało i że nikt nie utonął w czasie powodzi. Co dziś będzie na obiad? Minęły dwa tygodnie. Zostawiliśmy kwiecień za sobą i wkroczyliśmy w słoneczne dni maja. Rzeka Tecumseha, dowiedziawszy się, kto tu jest szefem, wróciła do swojego koryta. Jedna czwarta wszystkich domów w Bruton — w tym również dom Nili Castile — nie nadawała się do zamieszkania, tak więc niemal przez całą dobę dochodziły stamtąd odgłosy piłowania desek i wbijania gwoździ. Ulewne deszcze i powódź przyniosły jednak Zephyr pewną korzyść: kiedy wyszło słońce, ziemia eksplodowała kwiatami i całe miasto było teraz bajecznie kolorowe. Trawniki przybrały głęboki odcień szmaragdu, kapryfolium rosło jak wściekłe, a wzgórza okryły się gęstą warstwą kudzu. Czuliśmy, że zbliża się lato. 106 Zająłem się nauką do końcowych egzaminów. Nigdy nie byłem specjalnie mocny w matmie, a miałem zamiar zdobyć dobrą ocenę, żebym nie musiał chodzić — na samą myśl o tym dławiła mnie odraza — na letni kurs poprawkowy. W spokojniejszych chwilach zastanawiałem się, jak udało mi się przegonić Starego Mojżesza kijem od szczotki. Miałem szczęście trafiając nim prosto w gardziel potwora, to pewne. Doszedłem jednak do wniosku, że nie to było najważniejsze. Olbrzymi rozjuszony Stary Mojżesz był trochę podobny do dziadka Jaybirda: potrafił się pieklić ile wlezie, ale jeśli ktoś utarł mu nosa, natychmiast brał nogi za pas. Czy raczej — w tym przypadku — płetwy. Stary Mojżesz był tchórzem. Może przyzwyczaił się już, że zjada stworzenia, które nie stawiają oporu — jak zębacze, żółwie czy przebierające łapami w wodzie przerażone psy. Możliwe, iż żując kij od szczotki stary potwór wykoncypował sobie, że łatwiejszą zdobycz znajdzie tam, skąd przybył — na dnie rzeki, w chłodnej, mulistej sali bankietowej, gdzie nikt mu się nie odgryza. Tak przynajmniej wygląda moja teoria. Nie chciałbym jej już jednak nigdy sprawdzać w praktyce. Śnił mi się człowiek w długim płaszczu i kapeluszu z zielonym piórkiem. Z wysiłkiem brnąłem ku niemu, a kiedy złapałem go za rękę, odwrócił się i wtedy zobaczyłem, że jego twarz nie jest pokryta zwyczajną ludzką skórą, lecz czworokątnymi łuskami o barwie jesiennych liści. Miał kły ostre jak sztylety, a z podbródka kapała mu krew. Uświadomiłem sobie, że przerwałem mu posiłek. Pożerał właśnie małego brązowego psa, którego górną wijącą się połowę wciąż trzymał w lewej ręce. Nie był to przyjemny sen. Ale może było w nim trochę prawdy. Gdzieś głęboko... Pozbawiony w tym czasie własnych dwóch kółek, zostałem piechurem. Spacery do szkoły i z powrotem sprawiały mi nawet przyjemność, ale — ponieważ wszyscy koledzy mieli rowery — moja pozycja towarzyska obniżyła się o jeden lub dwa punkty. Pewnego popołudnia rzucałem Zbójowi patyk i turlałem się z nim po trawniku, kiedy posłyszałem dziwny, rzężący dźwięk. Podniosłem głowę, Zbój też nastawił uszu. Ulicą jechała furgonetka. Dobrze ją znałem. Była gęsto usiana plamami rdzy, miała sfatygowa- ne resory, a do tego robiła tyle hałasu, że wszystkie psy za nią ujadały. Zbój zaczął szczekać i minęło trochę czasu, nim udało mi się go 107 uciszyć. Do paki ciężarówki przymocowana była metalowa rama, z której zwisała zadziwiająca kolekcja narzędzi. Większość z nich robiła wrażenie równie wiekowych i nic niewartych co sam pojazd, ich klekot zaś nasuwał myśl o domu wariatów. Na drzwiach od strony kierowcy widniał niezbyt schludnie wymalowany przez szablon napis: LIGHTFOOT—NAPRAWY. Furgonetka zatrzymała się przed naszym domem. Ojciec miał wrócić z pracy dopiero za godzinę, ale mama, zaniepokojona hałasem, wybiegła na ganek. Drzwi ciężarówki otworzyły się i wysiadł z niej wysoki, chudy Murzyn w burym kombinezonie. Uczynił to tak powoli, że mogło się wydawać, iż każdy ruch sprawia mu ból. Na głowie miał szarą czapeczkę, a pokryta kurzem ciemna skóra także przybrała popielaty odcień. Powoli zbliżył się do ganku. Jestem pewien, że nawet gdyby zza węgła wyskoczył nagle szarżujący byk, pan Marcus Lightfoot prawdopodobnie nie przyspieszyłby kroku. — Dzień dobry, panie Lightfoot — odezwała się mama, wycierając dłonie w papierowy ręcznik. Była zajęta w kuchni i nie zdążyła nawet zdjąć fartuszka. — Jak się pan miewa? Pan Lightfoot uśmiechnął się