Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Brzozowski mówił zawile, naukowo, tak że Ben z trudem wyławiał sens jego sformułowań. Z grubsza wynalazek polegał na tym, że elektromagnetyczny krążek wystrzelony ponad warstwę pyłów, miał, wykorzystując grawitację, nabierać ruchu wirowego, wytwarzając jednocześnie silne pole elektrostatyczne przyciągające pyły. Drobiny kurzu, zespalając się, zwiększałyby jego masę, tak że w momencie upadku do morza krążek stanowiłby już wielotonową pigułę. - Mam prawo sądzić, że każdy z tych krążków oczyści słup powietrza szerokości od stu do pięciuset metrów. Toteż jeśli wystrzeli się ich setki tysięcy albo miliony... Nie chcę być przesadnym optymistą, ale jestem pewien, że za parę miesięcy znów będziemy mogli zobaczyć czyste niebo. Ben słuchał dyskusji naukowców z niedowierzaniem, zacisnął mocniej ręce na oparciu fotela. W tym momencie usłyszał w słuchawkach głos Jeffa: - Odepnij pasy, chłopie, i przygotuj się do ostatniej fazy zadania. - To znaczy? - Zajmiesz moje miejsce przy sterach. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś kursów pilotażu odbytych nad twoim parkiem z małymi niedźwiadkami? - Co zamierzasz zrobić? - Zrealizować plan. - Ale, Jeff, ten wynalazek... - Wykonać, powiedziałem! To, że piloci zmienili się przy sterach nie uszło uwagi Ławrientowa. On również odpiął pas, ale kiedy zamierzał sięgnąć do swej torby, Jeff dostrzegł to natychmiast. Strzelił i profesor, trafiony między oczy, opadł na fotel. Zosia krzyknęła. - Koniec żartów, panowie - wycedził Jefferson, stając pośrodku kabiny. - Najmniejszy ruch i strzelam. - Kim pan jest? - wykrztusił Duvalier. Zabójca zerwał brodę. - Johnson?! - Nazwiska są nieistotne. Jestem człowiekiem interesu. I niestety w obecnej chwili nasze interesy są sprzeczne. - Czego pan chce? - jęknął pobladły Brzozowski. - Pańskiej zabaweczki, pańskich papierów. A na początek odepnijcie wszyscy pasy, panowie. - Niech pan tego nie robi! - krzyknął do Polaka Duvalier. - Oni otworzą drzwi i wyrzucą nas na zewnątrz. - Opór tylko komplikuje sprawę - zaśmiał się Johnson. - Chcecie, żebym zaczął bawić się z tą małą i na początek odstrzelił jej to małe, śliczne uszko... - Jeff, nie rób tego, przecież obiecałeś - jęknął Ben. Łowca zaniósł się śmiechem: - Bachor poleci pierwszy. Jak aniołek! Helikopter nagle stanął dęba. Jefferson stracił równowagę i poleciał głową do tyłu. Runęły na niego pakunki i ciało Ławrientowa. Zgasły wszystkie światła. - Zwariowałeś, Ben! Wiesz, komu się narażasz... Wyprostuj maszynę, ty skurwysynu! Ja cię... - Zastrzel mnie, Jeff, to zginiemy wszyscy. - głos Yarsky'ego przerażał lodowatym spokojem. - Co ci się stało? Ja o tej gówniarze żartowałem, nie tknę jej nawet palcem. - Za dużo było tych żartów, Jeff! Tu nie chodzi zresztą tylko o Zosię, ale o cały świat, ten wynalazek... - A co mnie obchodzi świat, ty durniu. A o wynalazku wiem od samego początku... - To chciałem właśnie usłyszeć. Żegnaj, Jeff. Nacisnął przycisk automatycznie otwierający drzwi. Duvalier mocniej przycisnął Zosię do siebie. Lodowate powietrze wdarło się do kabiny. Sikorsky wykonał gwałtowny przechył na bok. Posypały się większe i mniejsze torby, a ciało Ławrientowa wyfrunęło w ciemność. W słabym świetle przebijającym się przez powłokę chmur Yarsky dostrzegł postać uczepioną wspornika. Zobaczył, jak Jeff, trzymając się jedną ręką, drugą sięga pod bluzę... - Siadaj za sterami - zawołał Kanadyjczyk do Brzozowskiego. - Wyprostuj maszynę - zaryczał Jeff - albo wszyscy spotkamy się w piekle. - A potem wystrzelił. Ben skoczył do przodu, usłyszał huk i poczuł gorące uderzenie w brzuch, ale, rozjuszony, nie zwrócił na nie uwagi. Był o metr od Johnsona. Ten strzelił jeszcze raz, w pierś kompana, krzycząc: - Nie, Ben, nieee! Ostatkiem sił Yarsky spadł na zabójcę, przygarnął do siebie braterskim uściskiem, równocześnie uderzając butem w rękę zaciśniętą na wsporniku. - Puuuść - zawył Jeff. Ale jego głos utonął w łoskocie wirnika, wyciu wiatru i ciemności kryjącej przestrzeń nad ziemią. - Och, Ben, kochany Ben! - załkała Zosia. - Panie profesorze, czy pan wie, co zrobić, żeby wyprostować ten wehikuł - wysapał do Francuza Brzozowski z rękami kurczowo zaciśniętymi na wolancie. - Przede wszystkim zachować spokój, doktorze, już idę do pana... Epilog Nikt nie spodziewał się powrotu Duvaliera. Schmidt był przekonany, że obaj wysłani naukowcy zginęli. Razem z Geldhoffem w jego willi pod Montreux czekali powrotu zabójców. - Słyszałeś o ostatnich wieściach z Warszawy - zapytał szef Konsorcjum, mieszając koktajl. - Jeff to rzeczywiście nadzwyczajny chłopak. Sam jeden opanował willę w Aninie, załatwił cztery osoby, nie uruchamiając urządzeń alarmowych i jak gdyby nigdy nic odfrunął śmigłowcem do Mińska. Teraz naturalnie jest tam piekło, amerykański wywiad szaleje. Ale nasi są już w drodze. - Żal mi trochę Andrego i Grigorija..