Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

"Ponieważ zmarła" - odrzekła ona. Spytałam więc o przyczynę śmierci, a ona odpowiedziała ponurym, niskim głosem, który do dzisiaj dźwięczy mi w uszach jak dzwon, że wszystkiemu winna jest miłość. "Miłość to najbardziej przerażające słowo na świecie" - dodała. Nie zrozumiałam jej. Najpierw przyszło mi do głowy, że dziewczyna popełniła samobójstwo z powodu nieszczęśliwego romansu. Takie tragiczne historie zdarzają się dosyć często. Wtedy wiedziałam tylko tyle. Panna Temple wyjaśniła mi jeszcze, że nie podróżowała jedynie dla przyjemności. Naszą wycieczkę traktowała jak pielgrzymkę, której celem było dotarcie do pewnego miejsca i spotkanie z kimś. Szczegóły poznałam znacznie później, kiedy tamten człowiek sam zjawił się u mnie. - Archidiakon Brabazon? - Tak. Nie miałam wówczas pojęcia o jego istnieniu. Od momentu spotkania z nim czułam już, że główne postaci tej dramatycznej historii nie znajdowały się pośród uczestników wycieczki. Jednak przez krótki czas zastanawiałam się jeszcze nad Joanną Crawford i Emlynem Price'em. - Dlaczego? - Za względu na ich wiek - wyjaśniła. - Młodzi ludzie często popełniają samobójstwa i działają agresywnie, doświadczają zazdrości oraz miłosnych zawodów. Zdarza się, że z tego powodu chłopak zabija swoją dziewczynę. Myślałam o nich, ale nie dopatrzyłam się żadnego związku ze sprawą. Nie czułam nawet cienia zła, rozpaczy lub nieszczęścia. Później, podczas ostatniej wieczornej rozmowy przy lampce sherry w Starym Dworze, wykorzystałam ten pomysł dla zmylenia przeciwnika. Powiedziałam wtedy, że oboje są osobami najbardziej podejrzanymi o zabójstwo Elisabeth Temple. Kiedy znów ich spotkam - rzekła pedantycznym tonem - będę musiała przeprosić za to, co mówiłam. Byli jednak przydatni do zamaskowania moich rzeczywistych podejrzeń. - A więc kolejnym ważnym wydarzeniem stała się śmierć Elisabeth Temple? - Nie - odparła. - Znacznie wcześniej otrzymałam zaproszenie do Starego Dworu, gdzie spotkałam się z niezwykłą gościnnością. To także zostało uprzednio zorganizowane przez pana Rafiela. Wiedziałam, że powinnam się tam przenieść, chociaż dokładnie nie znałam powodu. To mogło być kolejne miejsce, w którym miałam uzyskać informacje pomocne w moich poszukiwaniach. Ale najmocniej przepraszam - przerwała nagle, zmieniając się ponownie w przeciętną, roztrzepaną i niepewną siebie staruszkę - chyba za dużo mówię. Nie powinnam opowiadać panom o wszystkich moich domysłach. - Proszę kontynuować - powiedział Wanstead. - Nawet pani nie wie, jak bardzo mnie ciekawi to wszystko, co ma związek z moją wieloletnią pracą. Niech pani dalej opowiada o swoich przeczuciach. - Tak, proszę mówić - zachęcał sir Andrew McNeil. - Miałam więc pewne przeczucie - rzekła - które nie miało związku z żadną logiczną dedukcją. Stanowiło raczej emocjonalną reakcję na panujący w tamtym domu nastrój. - Tak - stwierdził profesor Wanstead. - Istnieje coś takiego jak specyficzna atmosfera otaczająca dom, ogród lub las oraz różne budynki i inne miejsca. - Trzy siostry. Na to przede wszystkim zwróciłam uwagę, kiedy znalazłam się w Starym Dworze, gdzie zostałam niezwykle serdecznie przywitana przez Lavinię Glynne. Jednak w określeniu "trzy siostry" jest coś niepokojącego. Przywodzi na myśl skojarzenia z literaturą rosyjską albo Szekspirem. Trzy wiedźmy na wrzosowisku z Makbeta. Wydawało się, że w domu panuje nastrój głębokiego smutku oraz strachu, a jednocześnie zwyczajna, codzienna atmosfera. - To ostatnie spostrzeżenie brzmi interesująco - zauważył profesor Wanstead. - Myślę, że to zasługa pani Glynne. To ona zjawiła się u mnie w hotelu, wyjaśniając powód zaproszenia. Zupełnie zwyczajna, bardzo sympatyczna kobieta. Wdowa, może niezbyt szczęśliwa osoba, co nie miało jednak nic wspólnego z atmosferą panującą w domu, lecz wynikało raczej z jej charakteru. Zaprowadziła mnie do domu, gdzie poznałam pozostałe siostry. Następnego dnia rano stara służąca, która przyniosła herbatę, opowiedziała mi tragiczną historię sprzed lat o dziewczynie zamordowanej przez swego chłopaka. Usłyszałam też o kilku innych dziewczętach z okolicy, które stały się ofiarami przemocy. Trzeba było podjąć kolejną decyzję. Doszłam do wniosku, że żaden z uczestników wycieczki nie ma bezpośredniego związku ze sprawą, którą się zajmuję. Morderca znajdował się gdzie indziej. Musiałam sobie zadać pytanie, czy może mieszkać w domu, do którego zostałam wysłana. Trzy siostry: Clotilde, Lavinia, Anthea. Jak trzy wiedźmy symbolizujące przeznaczenie. Jakie one były: szczęśliwe, nieszczęśliwe, cierpiące czy przerażone? Najpierw zwróciłam uwagę na Clotilde. Wysoka, przystojna kobieta. Osoba z charakterem, podobnie jak Elisabeth Temple. Czułam, że niewiele wiem, ale trzeba było podsumować wrażenia. Trzy siostry niby trzy antyczne mojry. Gdzie jest morderca? Jaki to morderca? Jakiego rodzaju zabójstwo? Czułam, że atmosfera zaczyna się powoli zagęszczać. W powietrzu czaiło się zło - tak, to jednak najlepsze określenie. Nie znaczy to od razu, że któraś z nich musiała być źródłem zła. Jednak w miejscu, gdzie mieszkały, wydarzyło się coś złego, a cień z przeszłości nadal straszył domowników. Zastanawiałam się więc nad Clotilde, najstarszą z sióstr. Piękna i silna kobieta, która wszystko intensywnie przeżywała. Przyznam, że przypomniała mi Klitajmestrę. Całkiem niedawno - panna Marple zaczęła teraz mówić swoim zwyczajnym głosem - zostałam zaproszona na przedstawienie greckiej tragedii do znanej szkoły dla chłopców w mojej okolicy. Ogromne wrażenie zrobił na mnie chłopak, który grał Agamemnona, ale jeszcze większe ten, który odtwarzał rolę Klitajmestry. Niezwykłe przedstawienie. Pomyślałam, że Clotilde byłaby zdolna do zaplanowania zbrodni i dokonania jej. Pasowała do roli kobiety, która morduje małżonka w kąpieli. Profesor Wanstead ledwie zdołał powstrzymać się od śmiechu. Rozbawiła go powaga, z jaką mówiła panna Marple. Ona jednak mrugnęła do niego prawie niezauważalnie okiem. - Brzmi to dosyć zabawnie, prawda? Jednak potrafię ją sobie wyobrazić w roli Klitajmestry. Niestety, nigdy nie miała męża, którego mogłaby zabić. Wobec tego, kontynuowałam moje obserwacje... Lavinia Glynne. Wydawała się sympatyczną, poczciwą kobietą. Jednak niektórzy znani mi mordercy sprawiali podobne wrażenie. Umieli być naprawdę czarujący